Rozdział 54
NASTĘPNEGO DNIA
*per. Dominiki*
Leżę na wznak z otwartymi oczami, wpatrując się w szary sufit. Przez całą noc nie zmrużyłam oka nawet na chwilę. To już druga doba, kiedy nie śpię i nie wiem, jak długo jeszcze tak pociągnę. Muszę się stąd wydostać.
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi zrywam się z niewygodnego łóżka, ale od razu siadam z powrotem, czując lekkie zawroty głowy. Biorę głębszy oddech, po czym patrzę w stronę drzwi, gdzie dostrzegam Browna. Mężczyzna patrzy na mnie z powagą, nie odzywając się.
- Przywieźli już moje rzeczy? - pytam cicho, mając nadzieję, że będę mogła się w końcu przebrać.
- Przywieźli je już wczoraj. - twierdzi Brown. - Miałaś je dostać poprzedniego wieczoru, pamiętasz?
- Tak, ale myślałam, że jest jakieś opóźnienie. No wiesz, macie tu masę pracy. Ale skoro macie moje rzeczy już od wczoraj, to czemu jeszcze ich nie dostałam? - pytam zdziwiona, wstając z łóżka.
- Spokojnie, zaraz je dostaniesz, ale na twoim miejscu bym się z tego nie cieszył. Szef rozkazał wczoraj ich przeszukanie i chyba nie jest zadowolony z wyników. Chce z tobą rozmawiać.
- Jak to? Dlaczego? - pytam lekko przestraszona, wychodząc wraz z mężczyzną z pokoju
- Nie wiem. Powiedział tylko, żebym cię przyprowadził, ale jeśli nie miałaś tam nic, co mogłoby zagrozić agencji, to nie przejmowałbym się. - Brown patrzy na mnie przelotnie. - Wiesz, jaki jest szef. Z najmniejszej błahostki potrafi zrobić sprawę wielkiego kalibru.
- Nic tam nie miałam. Broń mam w plecaku, tak samo jak bandankę i linę z hakiem. - mówię, wsiadając z mężczyzną do windy.
Droga na najwyższe piętro budynku mija nam w całkowitej ciszy. Nie jest ona jednak męcząca. Można przynajmniej w spokoju pomyśleć. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, co szef znalazł w moich rzeczach. Wszystko, co mogłoby świadczyć o moich powiązaniach z agencją miałam w plecaku, z którym tu wczoraj przyszłam. W hotelu zostawiłam tylko ubrania i kilka rzeczy osobistych, które zabrałam z Polski. Nie było tam nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby zagrozić agencji.
Po wyjściu z windy biorę kilka głębokich oddechów, a następnie pukam dwa razy do drzwi gabinetu szefa i wchodzę tam niepewnie. Witam się z moim przełożonym lekkim skinieniem głowy, po czym siadam na krześle, a mężczyzna podaje mi dość gruby różowy zeszyt, zamknięty jedynie przez cienką gumę, często używaną w teczkach.
Z lekkim uśmiechem biorę notatnik do ręki, wpatrując się w niepozornie wyglądającą okładkę, na której widnieje jedynie napis "Dream. Believe. Achieve.". Otwieram ostrożnie zeszyt, a mój uśmiech powiększa się, kiedy na pierwszej stronie dostrzegam dziecięce pismo i kilka zdjęć przyklejonych do kartki taśmą klejącą.
- Skąd szef to ma? - pytam zdziwiona, podnosząc wzrok znad notatnika.
- Znaleźliśmy to w twoich rzeczach. Wyjaśnisz, co to jest? - mężczyzna patrzy na mnie przenikliwie.
- Mój stary zeszyt, w którym zapisywałam... w sumie to głupoty. Powiedzmy, że po prostu przelewałam tam uczucia, z którymi nie zawsze sobie radziłam. - wzdycham cicho. - W sumie nawet nie wiedziałam, że go tu mam. Najwidoczniej ktoś z mojej rodziny włożył go do walizki, kiedy nie patrzyłam.
- Wiem, co tam pisałaś Dominika. Kiedy przestałaś?
- Chyba jakieś trzy lata temu.
- Dlaczego?
- W zasadzie to nie wiem, chyba przez brak czasu. Wie szef, zaczęłam wtedy pracę w agencji, a jednocześnie przygotowania do matury. Po prostu nie miałam już kiedy prowadzić tego zeszytu.
- A czemu przelewałaś swoje uczucia akurat w formie wierszy?
- To nie są wiersze, tylko piosenki. Wychowując się w otoczeniu muzykalnych ludzi załapałam miłość do muzyki i jakoś tak zaczęłam pisać.
- A umiesz grać na jakimś instrumencie, czy tylko piszesz?
- Kiedyś grałam na gitarze i trochę komponowałam. Dlaczego szef pyta?
- Bez powodu. - odpowiada jak gdyby nigdy nic. - No dobrze, idź już. Za chwilę będzie pora lunchu, a ty od wczoraj nic przecież nie jadłaś. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie jest stołówka.
- Tak, dziękuję. - uśmiecham się lekko i wychodzę na korytarz, gdzie czeka na mnie Brown. Pomimo, że widzi, co trzymam w ręku, o nic nie pyta. W zasadzie to dobrze. Nie chciałabym opowiadać wszystkiego raz jeszcze.
Kilka minut później znów jestem w agencyjnym pokoiku. Biorę z walizki pierwsze lepsze ciuchy i pędzę do łazienki, znajdującej się kilka pomieszczeń dalej. Ogarniam się, a następnie wychodzę z toalety, zmierzając ku windzie. Wchodzę do niej z kilkoma innymi pracownikami, również jadącymi na lunch.
Parę chwil później szybkim krokiem kieruję się do stołówki. Muszę przyznać, że jestem naprawdę głodna. W zasadzie nie ma się co dziwić. Nie jadłam nic od wyjścia z Kendallem z pizzerii.
Jedzenie, które można dostać w stołówce, zorganizowane jest na zasadzie stołu szwedzkiego - każdy podchodzi do naczyń z przygotowanymi wcześniej daniami i bierze to, na co ma ochotę. Ja wybieram zwykłe naleśniki i jakiś sok.
Wraz z wybranym przeze mnie daniem chodzę niepewnie między stolikami, zajętymi przez pary lub grupki agentów. Głupio mi się do kogokolwiek przysiąść, zwłaszcza że nie znam tu nikogo prócz Browna. Po chwili ze zdziwieniem dostrzegam go, siedzącego samotnie przy jednym z bardziej oddalonych stolików. No cóż, raz kozie śmierć.
Podchodzę do znajomego mi mężczyzny, pytając niepewnie, czy mogę się przysiąść. Brown przez chwilę patrzy na mnie ze zdziwieniem, ale kiedy już mam wycofać pytanie, zgadza się na wspólne spędzenie lunchu. Uśmiecham się lekko i siadam przy stoliku, zaczynając grzebać widelcem przy naleśnikach. Co prawda jestem głodna, ale z każdą chwilą mam coraz mniejszą ochotę na jedzenie.
- Nie jesteś przyzwyczajona do jedzenia w stołówkach, co? - słyszę nagle głos Browna.
- No jakoś nie. - mówię cicho, odkładając widelec. - Poza tym, nie jestem głodna.
- Dominika, nie jadłaś nic od doby. Wszystko w porządku? - pyta mężczyzna jakby z troską.
- Tak, raczej tak. - odpowiadam zaskoczona.
- Widzę, że nie. Posłuchaj, wiem że mnie nie znasz, ale możesz mi ufać. Nic, co powiesz, nie zostanie nigdy nikomu powtórzone. Naprawdę umiem dochować sekretu. W końcu, nie bez powodu zostałem prawą ręką szefa.
- No tak, rzeczywiście. - wzdycham. - Przepraszam, po prostu strasznie boję się o Kendalla.
- Na twoim miejscu też bym się bał. - twierdzi, a ja patrzę na niego zaskoczona. - Ashley Jensen jest początkująca. Szczerze wątpię, że da radę ochronić tego całego Schmidta.
- Skoro dopiero zaczyna, to dlaczego szef dał to zadanie właśnie jej? - pytam zdziwiona.
- To jego wnuczka. - oznajmia Brown, szokując mnie. - Chciał dać się jej wykazać.
- Ceną czyjegoś życia? - patrzę na niego z niedowierzaniem.
- Być może. - wzdycha. - Może nie powinienem ci tego mówić, ale chciałbym, żeby ten staruch poszedł już na emeryturę.
- Nie lubi pan go. - bardziej twierdzę niż pytam. - Dlaczego?
- Po pierwsze, nie mów do mnie na "pan", dobrze? Jestem Mike. - mężczyzna podaje mi rękę. - A po drugie, owszem, nie lubię go. Gdyby nie on, może nie straciłbym rodziny.
- Jak to? - pytam, zanim zdołam ugryźć się w język.
- To długa historia.
- Rozumiem. To może zmieńmy temat. Umm... wiesz może, czy można się stąd jakoś wydostać? - pytam niepewnie, patrząc na Mike'a z nadzieją.
- Za 10 minut jadę po twoje przyjaciółki, możesz się ze mną zabrać. - twierdzi, wstając od stolika.
- A to nie jest przypadkiem tak, że mam jakby szlaban, a cały budynek jest zapełniony kamerami? - patrzę zdziwiona na mężczyznę, idąc za nim.
- Niby tak, ale monitoringu szef nie sprawdza osobiście. Pogadam z kilkoma osobami i będziesz mogła spokojnie wyjść. - uspokaja mnie.
- Dziękuję. - uśmiecham się lekko, odstawiając tackę z nietkniętym jedzeniem.
- Nie dziękuj, tylko leć się przygotować. Zabierz broń i bandankę, tak na wszelki wypadek. - radzi mi Mike, więc czym prędzej wracam do agencyjnego pokoiku, starając się jednocześnie nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
Kilka minut później razem z Mikiem zjeżdżam windą na najniższe piętro budynku. Serce wali mi jak oszalałe. Nigdy jeszcze nie sprzeciwiłam się szefostwu, ale wiem, że tym razem nie mam wyjścia. Robię to dla Kendalla. Nie mogę przecież pozwolić, żeby przez brak umiejętności Ashley, mój przyjaciel stracił życie.
Chwilę potem jadę do miejsca, w którym znajduje się Ashley i prawdopodobnie Schmidt. Mike korzysta z rozmaitych skrótów, podczas gdy ja nie mam nawet pojęcia, gdzie w danym momencie się znajdujemy. Wiem jednak, że muszę zaufać mężczyźnie. Mam nadzieję, że dotrzemy tam na czas.
W pewnym momencie mój towarzysz każe mi się przygotować, a ja już z oddali dostrzegam szarpaninę. Czym prędzej przewiązuję bandankę wokół twarzy i wkładam pistolet za pasek spodni. Okolica nie wygląda na bezpieczną, więc Mike oznajmia, że będzie mnie osłaniał. Ja jestem już jednak zbyt skupiona na celu, aby jakkolwiek na tę wieść zareagować.
Wybiegam z samochodu i pędzę w stronę bójki. Kendall, przyciśnięty do ściany jakiegoś budynku, próbuje bronić się przed napastnikiem, który niestety ma przewagę. W sumie się nie dziwię, na miejscu Kenda też bałabym się porządnie przeciwstawić kolesiowi z bronią. Kilka sekund później dostrzegam też Ashley Jensen. Dziewczyna powoli podnosi się z chodnika, a z jej twarzy leci krew. No pięknie...
Przyspieszam biegiem, po czym robię gwiazdę, odbijam się na rękach i trafiam prosto w napastnika. Jednym kopnięciem wytrącam mu z ręki pistolet, w międzyczasie swoją broń rzucając Ashley. Koleś rzuca się na mnie, więc bronię się jak tylko mogę. Z przerażeniem dostrzegam jednak, jak dwie nieprzespane noce dają mi się coraz bardziej we znaki. Boję się, że zbyt długo już nie wytrzymam. Daję Ashley znak do strzału, ale ona nie reaguje. Patrzy z przerażeniem, jak mężczyzna dopada mnie i niemal rzuca mną o ścianę. Uderzam w nią z impetem, a przed oczami na moment robi mi się ciemno. Szybko jednak otrząsam się i pomimo widocznego już braku sił, kontynuuję walkę. Próbuję przenieść bijatykę bliżej Jensen, żeby móc odebrać jej broń. Kątem oka dostrzegam przerażenie na twarzy Kendalla, a moje zmęczenie nagle znika. Odbijam się na rękach, po czym robię salto w tył, lądując obok Ashley. Wyrywam dziewczynie pistolet, a następnie szybko przeładowuję go i strzelam w mężczyznę, który pada na ziemię po tym, jak kula wbija się w jego brzuch.
- Kim jesteś? - słyszę nagle znajomy głos. Odwracam się w stronę patrzącego na mnie ze zdziwieniem Kendalla. Widzę, że rozpoznał we mnie dziewczynę z kawiarni. Zdezorientowany Schmidt spogląda to na mnie, to na Ashley, oczekując odpowiedzi, której nie mogę mu udzielić. Zabezpieczam pistolet i chowam go z powrotem za pasek spodni. Popycham lekko Jensen, po czym razem z nią odbiegam z miejsca zdarzenia, zostawiając Schmidta z wykrwawiającym się napastnikiem. Nie martwię się jednak o to, bo już po chwili słyszę sygnały karetki, którą wezwał Mike.
Co sił w nogach pędzę z Ashley do auta, do którego docieramy kilkanaście sekund później. Opieram się o pojazd, a nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Ląduję tyłkiem na zimnym betonie, czując, że zaraz zemdleję. Słyszę jakieś głosy, ale mam wrażenie, że dochodzą do mnie zza mgły. Patrzę słabym wzrokiem na Mike'a i Ashley, którzy próbują przywrócić mnie do normalnego funkcjonowania, a ich słowa zaczynają zlewać się w jeden bezsensowny bełkot. Przed oczami robi mi się ciemno i nie kontroluję już niczego, co się dzieje. Czuję tylko uderzenie mojej głowy o chodnik, a głosy cichną. Potem nie ma już nic.
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Po długiej przerwie wracam do ponownego publikowania tego opowiadania. Przepraszam, że musieliście czekać tak długo. Mam nadzieję, że ten rozdział jakoś Wam to zrekompensował.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Raspberry1351, widziałam Twój pierwszy komentarz i nawet w sumie się dziwiłam, że go usunęłaś. A co do Moniki, no cóż, też była wystraszona tą całą akcją z dziennikarzami i agencją, i nie dała rady powstrzymać się od złośliwych komentarzy w stronę Kendalla. Takie trochę odreagowanie.
Marie, Kendall po prostu spanikował i nikt nie powinien mu się dziwić. Kend zna w końcu wrażliwość Domi i jej prawdopodobne reakcje na niektóre czynniki. Zna też Los Angeles, które wcale bezpiecznym miastem nie jest.
Jak już mówiłam, to był sposób Moniki na odreagowanie tej całej sytuacji.
Marta, w sumie trochę tak to wyglądało. Chociaż kto wie, może aparaty paparazzi były tak naprawdę jakąś tajną bronią? Nie no, dobra, tego nie zrobię, ale pomysł sobie zapiszę.
No ja nie wiem, czy tak super. Znając charakterek Kamili zamiast się cieszyć, bardziej bałabym się, że jeżeli Dominika nie wróci cała i zdrowa, to wydrapie Kendallowi oczy. Ewentualnie go zadźga...
To prawda, no ale co poradzić. Kendall przecież nadal widzi w Dominice tamtą małą, bezbronną dziewczynkę, którą zostawił w Polsce. Nie dziwne, że się zrobił opiekuńczy. Chociaż fakt, jest to pewien, jak to nazwałaś, konflikt interesów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
*per. Dominiki*
Leżę na wznak z otwartymi oczami, wpatrując się w szary sufit. Przez całą noc nie zmrużyłam oka nawet na chwilę. To już druga doba, kiedy nie śpię i nie wiem, jak długo jeszcze tak pociągnę. Muszę się stąd wydostać.
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi zrywam się z niewygodnego łóżka, ale od razu siadam z powrotem, czując lekkie zawroty głowy. Biorę głębszy oddech, po czym patrzę w stronę drzwi, gdzie dostrzegam Browna. Mężczyzna patrzy na mnie z powagą, nie odzywając się.
- Przywieźli już moje rzeczy? - pytam cicho, mając nadzieję, że będę mogła się w końcu przebrać.
- Przywieźli je już wczoraj. - twierdzi Brown. - Miałaś je dostać poprzedniego wieczoru, pamiętasz?
- Tak, ale myślałam, że jest jakieś opóźnienie. No wiesz, macie tu masę pracy. Ale skoro macie moje rzeczy już od wczoraj, to czemu jeszcze ich nie dostałam? - pytam zdziwiona, wstając z łóżka.
- Spokojnie, zaraz je dostaniesz, ale na twoim miejscu bym się z tego nie cieszył. Szef rozkazał wczoraj ich przeszukanie i chyba nie jest zadowolony z wyników. Chce z tobą rozmawiać.
- Jak to? Dlaczego? - pytam lekko przestraszona, wychodząc wraz z mężczyzną z pokoju
- Nie wiem. Powiedział tylko, żebym cię przyprowadził, ale jeśli nie miałaś tam nic, co mogłoby zagrozić agencji, to nie przejmowałbym się. - Brown patrzy na mnie przelotnie. - Wiesz, jaki jest szef. Z najmniejszej błahostki potrafi zrobić sprawę wielkiego kalibru.
- Nic tam nie miałam. Broń mam w plecaku, tak samo jak bandankę i linę z hakiem. - mówię, wsiadając z mężczyzną do windy.
Droga na najwyższe piętro budynku mija nam w całkowitej ciszy. Nie jest ona jednak męcząca. Można przynajmniej w spokoju pomyśleć. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, co szef znalazł w moich rzeczach. Wszystko, co mogłoby świadczyć o moich powiązaniach z agencją miałam w plecaku, z którym tu wczoraj przyszłam. W hotelu zostawiłam tylko ubrania i kilka rzeczy osobistych, które zabrałam z Polski. Nie było tam nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby zagrozić agencji.
Po wyjściu z windy biorę kilka głębokich oddechów, a następnie pukam dwa razy do drzwi gabinetu szefa i wchodzę tam niepewnie. Witam się z moim przełożonym lekkim skinieniem głowy, po czym siadam na krześle, a mężczyzna podaje mi dość gruby różowy zeszyt, zamknięty jedynie przez cienką gumę, często używaną w teczkach.
Z lekkim uśmiechem biorę notatnik do ręki, wpatrując się w niepozornie wyglądającą okładkę, na której widnieje jedynie napis "Dream. Believe. Achieve.". Otwieram ostrożnie zeszyt, a mój uśmiech powiększa się, kiedy na pierwszej stronie dostrzegam dziecięce pismo i kilka zdjęć przyklejonych do kartki taśmą klejącą.
- Skąd szef to ma? - pytam zdziwiona, podnosząc wzrok znad notatnika.
- Znaleźliśmy to w twoich rzeczach. Wyjaśnisz, co to jest? - mężczyzna patrzy na mnie przenikliwie.
- Mój stary zeszyt, w którym zapisywałam... w sumie to głupoty. Powiedzmy, że po prostu przelewałam tam uczucia, z którymi nie zawsze sobie radziłam. - wzdycham cicho. - W sumie nawet nie wiedziałam, że go tu mam. Najwidoczniej ktoś z mojej rodziny włożył go do walizki, kiedy nie patrzyłam.
- Wiem, co tam pisałaś Dominika. Kiedy przestałaś?
- Chyba jakieś trzy lata temu.
- Dlaczego?
- W zasadzie to nie wiem, chyba przez brak czasu. Wie szef, zaczęłam wtedy pracę w agencji, a jednocześnie przygotowania do matury. Po prostu nie miałam już kiedy prowadzić tego zeszytu.
- A czemu przelewałaś swoje uczucia akurat w formie wierszy?
- To nie są wiersze, tylko piosenki. Wychowując się w otoczeniu muzykalnych ludzi załapałam miłość do muzyki i jakoś tak zaczęłam pisać.
- A umiesz grać na jakimś instrumencie, czy tylko piszesz?
- Kiedyś grałam na gitarze i trochę komponowałam. Dlaczego szef pyta?
- Bez powodu. - odpowiada jak gdyby nigdy nic. - No dobrze, idź już. Za chwilę będzie pora lunchu, a ty od wczoraj nic przecież nie jadłaś. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie jest stołówka.
- Tak, dziękuję. - uśmiecham się lekko i wychodzę na korytarz, gdzie czeka na mnie Brown. Pomimo, że widzi, co trzymam w ręku, o nic nie pyta. W zasadzie to dobrze. Nie chciałabym opowiadać wszystkiego raz jeszcze.
Kilka minut później znów jestem w agencyjnym pokoiku. Biorę z walizki pierwsze lepsze ciuchy i pędzę do łazienki, znajdującej się kilka pomieszczeń dalej. Ogarniam się, a następnie wychodzę z toalety, zmierzając ku windzie. Wchodzę do niej z kilkoma innymi pracownikami, również jadącymi na lunch.
Parę chwil później szybkim krokiem kieruję się do stołówki. Muszę przyznać, że jestem naprawdę głodna. W zasadzie nie ma się co dziwić. Nie jadłam nic od wyjścia z Kendallem z pizzerii.
Jedzenie, które można dostać w stołówce, zorganizowane jest na zasadzie stołu szwedzkiego - każdy podchodzi do naczyń z przygotowanymi wcześniej daniami i bierze to, na co ma ochotę. Ja wybieram zwykłe naleśniki i jakiś sok.
Wraz z wybranym przeze mnie daniem chodzę niepewnie między stolikami, zajętymi przez pary lub grupki agentów. Głupio mi się do kogokolwiek przysiąść, zwłaszcza że nie znam tu nikogo prócz Browna. Po chwili ze zdziwieniem dostrzegam go, siedzącego samotnie przy jednym z bardziej oddalonych stolików. No cóż, raz kozie śmierć.
Podchodzę do znajomego mi mężczyzny, pytając niepewnie, czy mogę się przysiąść. Brown przez chwilę patrzy na mnie ze zdziwieniem, ale kiedy już mam wycofać pytanie, zgadza się na wspólne spędzenie lunchu. Uśmiecham się lekko i siadam przy stoliku, zaczynając grzebać widelcem przy naleśnikach. Co prawda jestem głodna, ale z każdą chwilą mam coraz mniejszą ochotę na jedzenie.
- Nie jesteś przyzwyczajona do jedzenia w stołówkach, co? - słyszę nagle głos Browna.
- No jakoś nie. - mówię cicho, odkładając widelec. - Poza tym, nie jestem głodna.
- Dominika, nie jadłaś nic od doby. Wszystko w porządku? - pyta mężczyzna jakby z troską.
- Tak, raczej tak. - odpowiadam zaskoczona.
- Widzę, że nie. Posłuchaj, wiem że mnie nie znasz, ale możesz mi ufać. Nic, co powiesz, nie zostanie nigdy nikomu powtórzone. Naprawdę umiem dochować sekretu. W końcu, nie bez powodu zostałem prawą ręką szefa.
- No tak, rzeczywiście. - wzdycham. - Przepraszam, po prostu strasznie boję się o Kendalla.
- Na twoim miejscu też bym się bał. - twierdzi, a ja patrzę na niego zaskoczona. - Ashley Jensen jest początkująca. Szczerze wątpię, że da radę ochronić tego całego Schmidta.
- Skoro dopiero zaczyna, to dlaczego szef dał to zadanie właśnie jej? - pytam zdziwiona.
- To jego wnuczka. - oznajmia Brown, szokując mnie. - Chciał dać się jej wykazać.
- Ceną czyjegoś życia? - patrzę na niego z niedowierzaniem.
- Być może. - wzdycha. - Może nie powinienem ci tego mówić, ale chciałbym, żeby ten staruch poszedł już na emeryturę.
- Nie lubi pan go. - bardziej twierdzę niż pytam. - Dlaczego?
- Po pierwsze, nie mów do mnie na "pan", dobrze? Jestem Mike. - mężczyzna podaje mi rękę. - A po drugie, owszem, nie lubię go. Gdyby nie on, może nie straciłbym rodziny.
- Jak to? - pytam, zanim zdołam ugryźć się w język.
- To długa historia.
- Rozumiem. To może zmieńmy temat. Umm... wiesz może, czy można się stąd jakoś wydostać? - pytam niepewnie, patrząc na Mike'a z nadzieją.
- Za 10 minut jadę po twoje przyjaciółki, możesz się ze mną zabrać. - twierdzi, wstając od stolika.
- A to nie jest przypadkiem tak, że mam jakby szlaban, a cały budynek jest zapełniony kamerami? - patrzę zdziwiona na mężczyznę, idąc za nim.
- Niby tak, ale monitoringu szef nie sprawdza osobiście. Pogadam z kilkoma osobami i będziesz mogła spokojnie wyjść. - uspokaja mnie.
- Dziękuję. - uśmiecham się lekko, odstawiając tackę z nietkniętym jedzeniem.
- Nie dziękuj, tylko leć się przygotować. Zabierz broń i bandankę, tak na wszelki wypadek. - radzi mi Mike, więc czym prędzej wracam do agencyjnego pokoiku, starając się jednocześnie nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
Kilka minut później razem z Mikiem zjeżdżam windą na najniższe piętro budynku. Serce wali mi jak oszalałe. Nigdy jeszcze nie sprzeciwiłam się szefostwu, ale wiem, że tym razem nie mam wyjścia. Robię to dla Kendalla. Nie mogę przecież pozwolić, żeby przez brak umiejętności Ashley, mój przyjaciel stracił życie.
Chwilę potem jadę do miejsca, w którym znajduje się Ashley i prawdopodobnie Schmidt. Mike korzysta z rozmaitych skrótów, podczas gdy ja nie mam nawet pojęcia, gdzie w danym momencie się znajdujemy. Wiem jednak, że muszę zaufać mężczyźnie. Mam nadzieję, że dotrzemy tam na czas.
W pewnym momencie mój towarzysz każe mi się przygotować, a ja już z oddali dostrzegam szarpaninę. Czym prędzej przewiązuję bandankę wokół twarzy i wkładam pistolet za pasek spodni. Okolica nie wygląda na bezpieczną, więc Mike oznajmia, że będzie mnie osłaniał. Ja jestem już jednak zbyt skupiona na celu, aby jakkolwiek na tę wieść zareagować.
Wybiegam z samochodu i pędzę w stronę bójki. Kendall, przyciśnięty do ściany jakiegoś budynku, próbuje bronić się przed napastnikiem, który niestety ma przewagę. W sumie się nie dziwię, na miejscu Kenda też bałabym się porządnie przeciwstawić kolesiowi z bronią. Kilka sekund później dostrzegam też Ashley Jensen. Dziewczyna powoli podnosi się z chodnika, a z jej twarzy leci krew. No pięknie...
Przyspieszam biegiem, po czym robię gwiazdę, odbijam się na rękach i trafiam prosto w napastnika. Jednym kopnięciem wytrącam mu z ręki pistolet, w międzyczasie swoją broń rzucając Ashley. Koleś rzuca się na mnie, więc bronię się jak tylko mogę. Z przerażeniem dostrzegam jednak, jak dwie nieprzespane noce dają mi się coraz bardziej we znaki. Boję się, że zbyt długo już nie wytrzymam. Daję Ashley znak do strzału, ale ona nie reaguje. Patrzy z przerażeniem, jak mężczyzna dopada mnie i niemal rzuca mną o ścianę. Uderzam w nią z impetem, a przed oczami na moment robi mi się ciemno. Szybko jednak otrząsam się i pomimo widocznego już braku sił, kontynuuję walkę. Próbuję przenieść bijatykę bliżej Jensen, żeby móc odebrać jej broń. Kątem oka dostrzegam przerażenie na twarzy Kendalla, a moje zmęczenie nagle znika. Odbijam się na rękach, po czym robię salto w tył, lądując obok Ashley. Wyrywam dziewczynie pistolet, a następnie szybko przeładowuję go i strzelam w mężczyznę, który pada na ziemię po tym, jak kula wbija się w jego brzuch.
- Kim jesteś? - słyszę nagle znajomy głos. Odwracam się w stronę patrzącego na mnie ze zdziwieniem Kendalla. Widzę, że rozpoznał we mnie dziewczynę z kawiarni. Zdezorientowany Schmidt spogląda to na mnie, to na Ashley, oczekując odpowiedzi, której nie mogę mu udzielić. Zabezpieczam pistolet i chowam go z powrotem za pasek spodni. Popycham lekko Jensen, po czym razem z nią odbiegam z miejsca zdarzenia, zostawiając Schmidta z wykrwawiającym się napastnikiem. Nie martwię się jednak o to, bo już po chwili słyszę sygnały karetki, którą wezwał Mike.
Co sił w nogach pędzę z Ashley do auta, do którego docieramy kilkanaście sekund później. Opieram się o pojazd, a nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Ląduję tyłkiem na zimnym betonie, czując, że zaraz zemdleję. Słyszę jakieś głosy, ale mam wrażenie, że dochodzą do mnie zza mgły. Patrzę słabym wzrokiem na Mike'a i Ashley, którzy próbują przywrócić mnie do normalnego funkcjonowania, a ich słowa zaczynają zlewać się w jeden bezsensowny bełkot. Przed oczami robi mi się ciemno i nie kontroluję już niczego, co się dzieje. Czuję tylko uderzenie mojej głowy o chodnik, a głosy cichną. Potem nie ma już nic.
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Po długiej przerwie wracam do ponownego publikowania tego opowiadania. Przepraszam, że musieliście czekać tak długo. Mam nadzieję, że ten rozdział jakoś Wam to zrekompensował.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Raspberry1351, widziałam Twój pierwszy komentarz i nawet w sumie się dziwiłam, że go usunęłaś. A co do Moniki, no cóż, też była wystraszona tą całą akcją z dziennikarzami i agencją, i nie dała rady powstrzymać się od złośliwych komentarzy w stronę Kendalla. Takie trochę odreagowanie.
Marie, Kendall po prostu spanikował i nikt nie powinien mu się dziwić. Kend zna w końcu wrażliwość Domi i jej prawdopodobne reakcje na niektóre czynniki. Zna też Los Angeles, które wcale bezpiecznym miastem nie jest.
Jak już mówiłam, to był sposób Moniki na odreagowanie tej całej sytuacji.
Marta, w sumie trochę tak to wyglądało. Chociaż kto wie, może aparaty paparazzi były tak naprawdę jakąś tajną bronią? Nie no, dobra, tego nie zrobię, ale pomysł sobie zapiszę.
No ja nie wiem, czy tak super. Znając charakterek Kamili zamiast się cieszyć, bardziej bałabym się, że jeżeli Dominika nie wróci cała i zdrowa, to wydrapie Kendallowi oczy. Ewentualnie go zadźga...
To prawda, no ale co poradzić. Kendall przecież nadal widzi w Dominice tamtą małą, bezbronną dziewczynkę, którą zostawił w Polsce. Nie dziwne, że się zrobił opiekuńczy. Chociaż fakt, jest to pewien, jak to nazwałaś, konflikt interesów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
Mój kom będziecie mocno okrojony... Czuję, że szef Domi ma plan. Tylko jestem tym trochę przerażona.
OdpowiedzUsuńKendall się przeraził, Domi skacze adrenalina... Niby logiczne, bo ona musi go... no wiesz.
Rozdział super, chociaż jak widać, niewiele z niego załapałam. Z przyczyn oczywistych. Trzymaj się! Cześć.
Jak się ogarnę, przeczytam jeszcze raz.
Pierwszy komentarz chyba usunęłam jakoś przypadkiem, chociaż już nie pamiętam, bo to było dosyć dawno. Brown wydaje się spoko. Ciekawe co będzie jak szef dowie się o ucieczce Domi...
OdpowiedzUsuńCześć i czołem!
OdpowiedzUsuńTutaj też moja znajomość fabuły podupada, ale mam nadzieję, że wszystko ogarnę.
Ależ tu akcja!
To ją Brown naprawdę pocieszył. Chociaż ważne, że był szczery. Mam nadzieję, że rozwiniesz temat jego przeszłości, chętnie się o niej dowiem, ponieważ zaintrygowałaś mnie.
Czy faktycznie może mu tak ufać? Trzymałabym chyba jednak wobec niego trochę większy dystans. Chociaż dzięki temu pomogli K3.
Serio tak po prostu zadał pytania o jej hobby? Tak z niczego? Po co mu to? Nikt takich pytań bez powodu nie zadaje.
Po za tym... Skoro wiedział, że Ash ma zerowe doświadczenie, po co ją tam pchał?! Bez sensu. Przecież mogła być pomocnikiem. Na to samo by wyszło.
Czekam xo