Rozdział 70
Wycie syren, krzyki, chaos i ja, wyglądający zza rogu ulicy. Obserwuję to, co dzieje się w domu, w którym spędziłem ostatnie dziesięć lat. Z budynku wychodzi policja, wyprowadzając w kajdankach ludzi, którzy się mną opiekowali. Tak znajome, a jednocześnie obce mi osoby, szarpią się i awanturują, za wszelką cenę chcąc uniknąć więzienia. Kilka chwil później zostają jednak obezwładnieni i wrzuceni do radiowozów, odjeżdżających z włączonymi syrenami w stronę najbliższego komisariatu.
Osuwam się po ścianie budynku i chowam twarz w dłonie. Ten dom, to jedyne miejsce, gdzie mogłem wrócić. Nie mam pojęcia, co teraz zrobię. Nie mam kompletnie żadnej alternatywy, żadnego mieszkania, żadnych większych funduszy. W plecaku mam ledwie sto dolarów i kilka par ubrań, co może starczyć mi najwięcej na tydzień przy maksymalnym oszczędzaniu, a teraz nie mogę wrócić nawet po resztę ubrań, bo cała posesja otoczona jest żółtą, policyjną taśmą.
Wstaję niepewnie z ziemi, kierując się do jednego ze sklepów. Nie mogę jednak pójść do najbliższego supermarketu, ponieważ tam pracownicy doskonale mnie znają. Wiem, że gdybym tam teraz poszedł, zaczęłyby się pytania i okazywanie współczucia, a ja nie mam na to ochoty, zwłaszcza że nie miałbym pojęcia, co odpowiedzieć na wścibskie pytania, dotyczącego dzisiejszego aresztowania.
Idę więc powolnym krokiem do centrum miasta, zastanawiając się, jak teraz będzie wyglądać moje życie. Wiem, że ludzie, którzy przez te wszystkie lata się mną opiekowali, nie wyjdą już z więzienia. Zostaną tam pewnie na bardzo długie lata, jeśli nie dostaną dożywocia. Co prawda nie wiem, za co dokładnie policja ich aresztowała, ale wiem, że byli winni. W naszym domu codziennie odbywały się dziwne zebrania, na które nie miałem wstępu. Słyszałem jednak konspiracyjne szepty, a goście, przebywający w naszym domu wyglądali raczej jakby byli spod ciemnej gwiazdy. Broń, którą nieraz przy nich widziałem również nie wróżyła nic dobrego, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Właściciele domu bowiem nie pozwalali mi nawet zbliżać się do ich znajomych, a tym bardziej z nimi rozmawiać.
Wchodzę do jednego z największych supermarketów w Los Angeles, rozglądając się. Niepewnie biorę do ręki koszyk i zaczynam iść przed siebie, szukając wzrokiem potrzebnych mi produktów. Muszę przyznać, że nieczęsto bywam w tak dużych sklepach. W tym jestem może drugi raz w życiu. Zazwyczaj nie robiłem sobie takich wycieczek. Trzymałem się terenów blisko domu i szkoły, która była zaledwie dwie przecznice dalej. Nigdy jakoś nie ciągnęło mnie do centrum miasta, ani do żadnych, szalonych przygód. Jasne, czasami jeździłem w dalsze rejony L.A., ale naprawdę sporadycznie.
Wrzucam do koszyka szynkę, ser, pieczywo oraz butelkę wody, a następnie kieruję się do kasy samoobsługowej. Chwilę później płacę za zakupione produkty, chowając je do plecaka, i wychodzę ze sklepu. Nie wiem jednak, gdzie dalej iść, więc stoję na parkingu, zastanawiając się, co mam dalej robić. Wyciągam z kieszeni telefon i zaczynam szukać najbliższego schroniska dla bezdomnych, planując spędzić tam przynajmniej jedną noc. Później pewnie coś wymyślę. Potrzebuję miejsca jedynie na dzisiaj, żebym mógł na spokojnie przemyśleć to wszystko, co ostatnio się działo.
Po jakimś czasie na całe szczęście znajduję ciepły, bezpieczny kąt, w jednym z miejscowych przytułków. Siadam na wąskim, twardym łóżku, ściągając w końcu plecak z ramion. Na dworze robi się już ciemno, więc biorę do ręki telefon i kładę się, odpalając Facebooka. Ostatnimi czasy wchodzę na ten portal społecznościowy przynajmniej raz dziennie, a jeśli czas pozwoli, to nawet więcej.
Klikam w ikonę lupki i wyszukuję profil, na którym ostatnio jestem niemal codziennie. Ze zdjęcia profilowego uśmiecha się do mnie twarz siedemnastoletniego, wesołego chłopaka. W tle profilu natomiast można zauważyć tego samego chłopaka w otoczeniu dwóch ładnych, roześmianych dziewczyn. Wchodzę w komentarze, a następnie w polubienia, ale nigdzie nie ma profili towarzyszek chłopaka. Zaczynam, ponownie zresztą, przeglądać konto siedemnastolatka, zastanawiając się, czy dodał coś nowego. Od około miesiąca sytuacja na profilu nie uległa jednak zmianie. Ostatnim postem, opublikowanym przez chłopaka, jest zdjęcie jego i trzech dziewczyn, opisanych jako "najlepsza paczka". Warto zauważyć też, że dwie z dziewczyn są tymi samymi, które znajdują się na tle profilu nastolatka.
Wyłączam Facebooka, blokując telefon, a następnie układam się do snu. Jest już dość późno, ale mimo to, nie mogę zasnąć. Cały czas męczą mnie myśli o tym, co będzie jutro. Strasznie się boję, bo wciąż nie wymyśliłem, co mam zrobić. Zdaje się, że będę musiał podjąć jakąś pracę, ale gdzie? Wątpię, że ktoś zatrudni mnie bez żadnych kwalifikacji, chyba że w McDonaldzie, co w zasadzie nie jest wcale takim głupim pomysłem. Zależy mi przecież tylko na pieniądzach, żeby jakoś przetrwać i wyjść na prostą. Będę musiał tylko prawdopodobnie zrezygnować na jakiś czas ze studiów. Dopiero jak zdobędę wystarczająco dużo pieniędzy, żeby się usamodzielnić, będę mógł pomyśleć o kontynuacji nauki.
Wzdycham i zamykam oczy, starając się zasnąć, ale przez kolejne pół godziny przewracam się tylko z boku na bok, dręczony czarnymi myślami. Cały czas przed oczami mam obraz aresztowania moich opiekunów. Zastanawiam się też, co zrobię, jeśli nie znajdę żadnej pracy. Nie mam już przecież żadnych pieniędzy, ani rodziny, która mogłaby mi pomóc... Nagle jednak do głowy przychodzi mi pewien pomysł, jak mogę zdobyć potrzebną mi kasę. Szybko sięgam po telefon i sprawdzam godzinę. Jest pierwsza nad ranem, czyli idealnie.
Wstaję po cichu z łóżka i zarzucam na ramię plecak, a następnie opuszczam przytułek, kierując się w stronę domu. Los Angeles tak naprawdę dopiero budzi się do życia, więc na ulicy nie jest tak ciemno i cicho, jak być powinno. Wszystko oświetlane jest przez jasne neony, znajdujące się na każdym rogu, a co kilka chwil daje się słyszeć klaksony pędzących z zawrotną prędkością aut. Kurczę, pomimo że mieszkam w L.A. już ponad dziesięć lat, nadal się do tego nie przyzwyczaiłem. Pewnie dlatego, że dotychczas rzadko bywałem w centrum, a mój dom był na przedmieściach. Kilkoro sąsiadów, parę małych sklepików i szkoła - tyle mi dotychczas wystarczyło. Wygląda na to, że będę musiał znów się przestawić i po raz kolejny nauczyć się nowego życia. Świetnie...
Dość szybkim krokiem przemierzam dzielnice miasta i zwalniam dopiero, kiedy docieram na ulicą sąsiadującą z moją. Najciszej jak mogę podchodzę do budynku, za którym chowałem się dzisiaj rano i lekko zza niego wyglądam. Widok wychodzi wprost na mój dom, przed którym stoją dwaj policjanci z broniami w rękach. Niech to szlag... Chowam się z powrotem za róg i zamykam oczy, próbując znaleźć jakiekolwiek wyjście z sytuacji. Mieszkałem w tym domu dekadę, muszę przecież znać jakieś zakamarki i sposoby na dostanie się tam. To niemożliwe, żebym przez tyle czasu nie poznał tego mieszkania na tyle dobrze, żeby nie wiedzieć o nim większości szczegółów, prawda? Prawda?
Biorę głęboki oddech, powoli wycofując się z mojej kryjówki. Zawracam w stronę, z której przyszedłem, jednak w odpowiednim momencie skręcam w kolejną ulicę, a potem jeszcze jedną, dzięki czemu już kilka minut później udaje mi się dostrzec tył mojego domu. On jednak też jest obstawiony. Świetnie! I co ja teraz zrobię?! W tym domu były schowane pieniądze, których potrzebuję! Były tam też moje ubrania oraz jedzenie! No po prostu wszystko tam było!
Zamykam na chwilę oczy, zwieszając głowę, a następnie biorę parę głębszych oddechów, żeby uspokoić frustrację i strach. Kilka sekund później podnoszę wreszcie wzrok i zamieram. Jeden z policjantów, stojących na straży, patrzy wprost na mnie, mówiąc coś do krótkofalówki. Powoli zaczynam się cofać, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z mężczyzną. Patrzymy na siebie przez krótką chwilę, po czym zaczyna iść w moją stronę, a ja od razu biorę nogi za pas. Łapię mocniej spadający z mojego ramienia plecak i przyspieszam bieg, słysząc za sobą krzyki policjanta i wzywanie wsparcia. Pędzę przed siebie, nawet się nie oglądając. Wbiegam w obce mi uliczki, próbując zgubić policjantów, których z każdą chwilą jest coraz więcej. Gdzieś za sobą słyszę wycie syren radiowozów, a po chwili ostrzegawczy strzał. Zszokowany i przerażony potykam się o własne nogi, upadając na ziemię. W ostatniej chwili udaje mi się jedynie wyciągnąć przed siebie ręce, dzięki czemu przynajmniej moja twarz unika bolesnego spotkania z betonem.
Biorę kilka głębszych wdechów, próbując choć trochę się uspokoić i znaleźć siły, żeby wstać, kiedy nagle, tuż nad moim uchem, słyszę dźwięk przeładowywanego pistoletu i męski głos, każący mi wstać. Zaczynam powoli się podnosić, czując okropnie pieczenie w moich zdartych dłoniach. Bicie mojego serca jest bardzo przyspieszone, a ciało trzęsie się ze strachu. W ciągu kilku sekund staram się wymyślić nowy plan ucieczki, ale nie jestem w stanie. W głowie mam totalną pustkę, a jedynym, o czym teraz myślę, są ludzie, na których tak bardzo mi zależy. Wiem, że jeśli teraz się poddam, prawdopodobnie już nigdy ich nie zobaczę. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę zrezygnować z najważniejszego celu, jaki mam. Po prostu nie mogę...
Nie myśląc długo, biorę głęboki oddech, a następnie wprawiam nogi w ruch, ponownie zwiewając policji. Od razu jednak zaczynam tego żałować, kiedy słyszę kierowane we mnie strzały. Biegnę coraz szybciej i szybciej, modląc się tylko, żeby żaden z pocisków we mnie nie trafił. Wbiegam za róg ulicy, ponownie się wywracając. Ląduje na kolanach, łapiąc w locie spadający z mojego ramienia plecak. Wystrzelony przez któregoś z gliniarzy pocisk przelatuje zaledwie kilka milimetrów od mojej stopy, a ja od razu zrywam się na równe nogi. W tym momencie nie mam już nawet sekundy na postój.
Przebiegam kilka ulic w zawrotnym tempie i już mam wrażenie, że zgubiłem policję, kiedy nagle wpadam w ślepy zaułek, z którego jedynym wyjściem jest drabinka, prowadząca na dach jednego z budynków. Bardzo nie chcę tam wchodzić, jednak słysząc zbliżające się radiowozy, raczej nie mam wielkiego wyboru. Poprawiam plecak, zakładając go na obie ramiona, po czym łapię się drabinki i wchodzę na jej pierwszy stopień. Moje serce jeszcze bardziej przyspiesza, a dłonie zaczynają się pocić. Skupiając się na wspinaczce, staram się jednocześnie ustabilizować oddech i jakkolwiek zapanować nad swoim lękiem wysokości, który z każdym stopniem coraz bardziej daje mi się we znaki. Jedynym powodem, dzięki któremu jakimś cudem udaje mi się zebrać siły i wejść na dach, jest coraz głośniejsze wycie policyjnych sygnałów. Mimo wszystko, nie mam jednak odwagi stanąć na szczycie budynku, więc na czworakach zaczynam czołgać się w stronę zejścia z dachu.
Nie wiem, ile mija czasu, kiedy wreszcie docieram do drzwi. Dłonie trzęsą mi się tak bardzo, że ledwo daje radę złapać klamkę, ale w końcu jakoś mi się to udaje. Na całe szczęście drzwi są lekko uchylone, więc jedynie lekko je popycham, żeby chwilę później wczołgać się na szczyt schodów, prowadzących wewnątrz budynku.
Zatrzaskuję wyjście z dachu dokładnie w momencie, w którym pierwszy z radiowozów podjeżdża pod budynek. Kulę się pod ścianą, próbując powoli się uspokoić, ale okazuje się, że potrzebuję na to dłuższej chwili. Dopiero potem będę kombinować, co mam zrobić dalej. Nie mam pojęcia, jak teraz będzie wyglądało moje życie, ale wiem, że dam radę. Zawsze daję radę...
_______________________________________________________________________________________________________________________
Witajcie!
Po dwumiesięcznej przerwie wreszcie powracam do Was z zupełnie nową częścią opowiadania o wdzięcznej nazwie "Odejścia i powroty". Ta część będzie różniła się od poprzedniej, ponieważ przede wszystkim dojdzie nowy bohater oraz skupimy się trochę bardziej na postaciach, które w pierwszej części były poboczne.
Jeśli chodzi o dodatkowe zmiany, to zachęcam do zajrzenia w zakładkę "Bohaterowie" (TUTAJ), ponieważ została ona odświeżona, a Kamila zyskała zupełnie nową twarz.
Odświeżona została również zakładka "Spis treści" (TUTAJ), do której powinniście zajrzeć, jeśli chcecie przeczytać opowiadanie od samego początku.
No i z ogłoszeń to raczej na tyle. Koniecznie dajcie znać jak podobał się Wam ten rozdział, a na następny zapraszam Was za tydzień o godzinie 16:00.
Ps. Za wszystkie nowe grafiki znajdujące się na blogu serdecznie dziękuję Maddie17xxx z Wattpada.
Do następnego!
Zacznijmy (i skończymu) od tego że pojęcia nie mam kim jest ten koleś, ani czyj profil przeglądał. W ogóle zaczęłaś to, jakby to miał być prolog. Drugi prolog zaczynający tę samą historię, ale z innej perspektywy, czego mam nadzieję, nie zrobisz. Zastanawiałam się nad trzema dziewczynami bez profili i niby coś mi świta, ale wydaje mi się mało prawdopodobne. Poza tym ten koleś zachował się dziwnie racjonalnie, jakby rodzice biorący udział w działaniach przestępczych przygotowywali go na ewentualność takiej wpadki (sorka, ostatnio za dużo Chyłki miałam wczoraj).
OdpowiedzUsuńRozdział super! Czekam na nn! Pozdrawiam!