Rozdział 59
NASTĘPNEGO DNIA
*per. Dominiki*
*per. Dominiki*
Ze snu wyrywa mnie dzwonek mojego telefonu. Biorę go po omacku do ręki i zaspana patrzę na ekran. Ze zdziwieniem dostrzegam, że dzwoni Brown. Odbieram niepewnie, dzięki czemu dowiaduję się, że mężczyzna czeka na mnie pod hotelem. Proszę go o kilka minut na ogarnięcie, po czym rozłączam się i biegnę do łazienki, po drodze wyciągając z szafy ubrania.
Kilka minut później przyklejam do lodówki karteczkę, żeby Monika i Kamila wiedziały, gdzie jestem. Dziewczyny jeszcze śpią, a nie chcę ich budzić. Po drodze do drzwi łapię plecak i zarzucam go na prawe ramię, wychodząc z mieszkania. Zbiegam po schodach, a następnie wychodzę z hotelu, szukając wzrokiem samochodu Mike'a. Auto mężczyzny stoi niedaleko, więc podchodzę szybkim krokiem do pojazdu i wsiadam do niego.
- Cześć. - Brown od razu odpala silnik.
- Cześć, co tak wcześnie? Miałeś być dopiero za godzinę. - zapinam pasy, zerkając na niego kątem oka.
- Tak, wiem. Chciałem tylko pokazać ci coś przed pracą, dobrze?
- Jasne. Gdzie jedziemy?
- Pamiętasz, jak pytałaś, co stało się z moją rodziną? - patrzy na mnie przez chwilę, a ja przytakuję. - Chcę ci to dzisiaj pokazać.
Zdziwiona poprawiam się na siedzeniu, nie odzywając się więcej. Patrzę za okno, próbując rozpoznać kierunek, w którym jedziemy, ale chyba jeszcze zbyt słabo znam miasto. Zdaję się więc na Mike'a, zastanawiając się, gdzie może być teraz jego rodzina. Może mieszkają gdzieś za Los Angeles lub na jego obrzeżach?
Po jakimś czasie jazdy ze zdziwieniem spostrzegam, że Brown parkuje auto niedaleko cmentarza, a z tylnego siedzenia bierze kwiaty oraz dwa znicze. Wysiadamy z samochodu i w ciszy wchodzimy na teren niewielkiego cmentarzyka. Mike z łatwością lawiruje między grobami, a ja drepczę za nim, domyślając się już, dlaczego tutaj jesteśmy.
Kilka chwil później Brown zatrzymuje się przed jednym z grobów. Na nagrobku znajduje się czarno-białe zdjęcie, przedstawiające dorosłą kobietę i dziewczynę, która jest mniej więcej w moim wieku. Pod portretem wyryte jest nazwisko "Brown" oraz daty śmierci kobiet. Obie zmarły dokładnie tego dnia rok temu. Patrzę ze współczuciem na Mike'a, zapalającego znicze. Kwiaty znajdują się już w wazonie, stojącym na grobie.
- Agencja mi je odebrała. - mówi cicho mężczyzna. - Rok temu, kiedy byłem w delegacji, one pojechały na jedną z misji. To miało być łatwe zadanie, jak każde inne, ale one już z niego nie wróciły. Moja żona została postrzelona, a córka dźgnięta nożem prosto w serce.
- Przykro mi... - udaje mi się wydukać tylko te dwa słowa. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Nie wyobrażam sobie, co Brown musi teraz czuć.
- Ona była w twoim wieku, wiesz? - Mike odrywa wzrok od nagrobka i przenosi go na mnie.
- To dlatego niemal wszędzie ze mną jeździsz? I dlatego pomogłeś mi uciec z agencji?
- Tak. Kiedy dowiedziałem się, ile lat mają nasze nowe pracownice, od razu zgłosiłem się na ochotnika do ochraniania was. Wiem, jak bardzo cierpi rodzic, który stracił swoje dziecko i nie chcę, żeby wasi rodzice musieli przeżywać to samo.
- Dziękuję. - uśmiecham się lekko do Browna.
Po kilku kolejnych minutach, spędzonych na modlitwie, wracamy z mężczyzną do samochodu. Wsiadamy do auta w ciszy, a do mnie dopiero teraz dociera, jak niebezpieczna może być praca w agencji. Te kobiety straciły tam życie. Przecież córka Mike'a była w moim wieku. Mogła przeżyć jeszcze tak wiele, a pomimo to poświęciła się, żeby ktoś inny mógł żyć.
Wzdycham cicho, opierając głowę o siedzenie. Za jakiś czas będziemy w agencji, a ja strasznie boję się spotkania z szefem. Teraz muszę już przestać myśleć o rodzinie Browna i na powrót skupić się na pracy. Dlaczego to musi być takie trudne?!
Około pół godziny później Mike parkuje w podziemiach agencji, po czym kieruje się ze mną do windy. Wsiadamy do niej i jedziemy na najwyższe piętro, do gabinetu szefa. Podobno na rozmowie ma być też Ashley, więc mam nadzieję, że nie powie nic, przez co wylecę z pracy.
Po wyjściu z windy biorę głębszy oddech i puka dwa razy do drzwi gabinetu szefa. Kiedy słyszę pozwolenie, wchodzę niepewnie do pomieszczenia. Mężczyzna, rządzący agencją, siedzi z poważną miną przy biurku, a na środku gabinetu stoi Ashley ze spuszczoną głową. Staję obok niej, gotowa na kazanie.
- Więc? Któraś z was wyjaśni mi, co stało się tamtego wieczora? - szef patrzy na nas przenikliwie. Zerkam na Ashley, ale ona nadal wgapia się w podłogę, chyba nie mając zamiaru zabrać głosu.
- Przepraszam szefie, to wszystko moja wina. Wiem, że nie powinnam była uciekać z agencji, ale po prostu bardzo bałam się o Kendalla i wiedziałam, że nie mogę pozwolić, żeby coś mu się stało i...
- Nie, przestań. - przerywa mi nagle Ashley. - Dziadku, to moja wina. To ja kazałam Brownowi przyprowadzić Dominikę na miejsce napadu.
- Że co?! - patrzę na dziewczynę z niedowierzaniem.
- Wiedziałam, że sobie nie poradzę, a Domi jest świetna. Ma doświadczenie i nie powinna wylecieć z agencji przez to, że wyręczyła mnie w pracy. W końcu, bądź co bądź, uratowała mi życie. No i Kendall też nadal żyje, a przecież to był główny cel, prawda?
- O twoim zachowaniu porozmawiamy w domu, a teraz zostaw nas, proszę, samych. - mężczyzna patrzy bez emocji na Ashley, która posłusznie opuszcza gabinet.
- To... co teraz ze mną będzie? - pytam niepewnie, bawiąc się rękawami bluzy.
- Najpierw powiedz mi, co z Kendallem. Udało ci się dotrzeć na miejsce na czas, tak?
- Tak, wszystko z nim w porządku. Tylko, że... - zatrzymuję się wpół słowa, nie będąc pewna, jak szef zareaguje na wieść o domysłach Kenda.
- Co poszło nie tak? - mężczyzna patrzy na mnie surowo.
- Umm... chodzi o to, że... on zaczął coś podejrzewać. - mówię cicho. - Zauważył, że dziewczyna, która go chroni, ma taki sam kolor oczu jak ja, no i... mówił mi, że chciałby z nią porozmawiać, dowiedzieć się paru rzeczy.
- I właśnie dlatego chciałem cię odesłać. Wiedziałem, że tak się to skończy. Wiedziałem, że prędzej czy później ten chłopak pozna prawdę.
- Nie pozna, jeśli zgodzi się na pan na mój plan. - uśmiecham się niepewnie, kiedy w oczach mężczyzny dostrzegam zaciekawienie.
*per. Kendalla*
- "...you called me up and we talked til the morning". - ostatnie dźwięki muzyki wybrzmiewają w słuchawkach.
- Świetnie chłopcy, mała przerwa! - rozkazuje manager. Wychodzę z chłopakami z izolowanego pomieszczenia, w którym chwilę wcześniej nagraliśmy kilka piosenek na nową płytę. Siedzimy tutaj od szóstej rano, więc przerwa jest jak najbardziej dobrym pomysłem.
Mam zamiar iść z chłopakami na jakiś lunch, kiedy nagle czuję w kieszeni spodni wibracje mojego telefonu. Wyciągam go, dzięki czemu dostrzegam wiadomość od nieznanego numeru. Zdziwiony otwieram SMSa.
Kilka minut później przyklejam do lodówki karteczkę, żeby Monika i Kamila wiedziały, gdzie jestem. Dziewczyny jeszcze śpią, a nie chcę ich budzić. Po drodze do drzwi łapię plecak i zarzucam go na prawe ramię, wychodząc z mieszkania. Zbiegam po schodach, a następnie wychodzę z hotelu, szukając wzrokiem samochodu Mike'a. Auto mężczyzny stoi niedaleko, więc podchodzę szybkim krokiem do pojazdu i wsiadam do niego.
- Cześć. - Brown od razu odpala silnik.
- Cześć, co tak wcześnie? Miałeś być dopiero za godzinę. - zapinam pasy, zerkając na niego kątem oka.
- Tak, wiem. Chciałem tylko pokazać ci coś przed pracą, dobrze?
- Jasne. Gdzie jedziemy?
- Pamiętasz, jak pytałaś, co stało się z moją rodziną? - patrzy na mnie przez chwilę, a ja przytakuję. - Chcę ci to dzisiaj pokazać.
Zdziwiona poprawiam się na siedzeniu, nie odzywając się więcej. Patrzę za okno, próbując rozpoznać kierunek, w którym jedziemy, ale chyba jeszcze zbyt słabo znam miasto. Zdaję się więc na Mike'a, zastanawiając się, gdzie może być teraz jego rodzina. Może mieszkają gdzieś za Los Angeles lub na jego obrzeżach?
Po jakimś czasie jazdy ze zdziwieniem spostrzegam, że Brown parkuje auto niedaleko cmentarza, a z tylnego siedzenia bierze kwiaty oraz dwa znicze. Wysiadamy z samochodu i w ciszy wchodzimy na teren niewielkiego cmentarzyka. Mike z łatwością lawiruje między grobami, a ja drepczę za nim, domyślając się już, dlaczego tutaj jesteśmy.
Kilka chwil później Brown zatrzymuje się przed jednym z grobów. Na nagrobku znajduje się czarno-białe zdjęcie, przedstawiające dorosłą kobietę i dziewczynę, która jest mniej więcej w moim wieku. Pod portretem wyryte jest nazwisko "Brown" oraz daty śmierci kobiet. Obie zmarły dokładnie tego dnia rok temu. Patrzę ze współczuciem na Mike'a, zapalającego znicze. Kwiaty znajdują się już w wazonie, stojącym na grobie.
- Agencja mi je odebrała. - mówi cicho mężczyzna. - Rok temu, kiedy byłem w delegacji, one pojechały na jedną z misji. To miało być łatwe zadanie, jak każde inne, ale one już z niego nie wróciły. Moja żona została postrzelona, a córka dźgnięta nożem prosto w serce.
- Przykro mi... - udaje mi się wydukać tylko te dwa słowa. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Nie wyobrażam sobie, co Brown musi teraz czuć.
- Ona była w twoim wieku, wiesz? - Mike odrywa wzrok od nagrobka i przenosi go na mnie.
- To dlatego niemal wszędzie ze mną jeździsz? I dlatego pomogłeś mi uciec z agencji?
- Tak. Kiedy dowiedziałem się, ile lat mają nasze nowe pracownice, od razu zgłosiłem się na ochotnika do ochraniania was. Wiem, jak bardzo cierpi rodzic, który stracił swoje dziecko i nie chcę, żeby wasi rodzice musieli przeżywać to samo.
- Dziękuję. - uśmiecham się lekko do Browna.
Po kilku kolejnych minutach, spędzonych na modlitwie, wracamy z mężczyzną do samochodu. Wsiadamy do auta w ciszy, a do mnie dopiero teraz dociera, jak niebezpieczna może być praca w agencji. Te kobiety straciły tam życie. Przecież córka Mike'a była w moim wieku. Mogła przeżyć jeszcze tak wiele, a pomimo to poświęciła się, żeby ktoś inny mógł żyć.
Wzdycham cicho, opierając głowę o siedzenie. Za jakiś czas będziemy w agencji, a ja strasznie boję się spotkania z szefem. Teraz muszę już przestać myśleć o rodzinie Browna i na powrót skupić się na pracy. Dlaczego to musi być takie trudne?!
Około pół godziny później Mike parkuje w podziemiach agencji, po czym kieruje się ze mną do windy. Wsiadamy do niej i jedziemy na najwyższe piętro, do gabinetu szefa. Podobno na rozmowie ma być też Ashley, więc mam nadzieję, że nie powie nic, przez co wylecę z pracy.
Po wyjściu z windy biorę głębszy oddech i puka dwa razy do drzwi gabinetu szefa. Kiedy słyszę pozwolenie, wchodzę niepewnie do pomieszczenia. Mężczyzna, rządzący agencją, siedzi z poważną miną przy biurku, a na środku gabinetu stoi Ashley ze spuszczoną głową. Staję obok niej, gotowa na kazanie.
- Więc? Któraś z was wyjaśni mi, co stało się tamtego wieczora? - szef patrzy na nas przenikliwie. Zerkam na Ashley, ale ona nadal wgapia się w podłogę, chyba nie mając zamiaru zabrać głosu.
- Przepraszam szefie, to wszystko moja wina. Wiem, że nie powinnam była uciekać z agencji, ale po prostu bardzo bałam się o Kendalla i wiedziałam, że nie mogę pozwolić, żeby coś mu się stało i...
- Nie, przestań. - przerywa mi nagle Ashley. - Dziadku, to moja wina. To ja kazałam Brownowi przyprowadzić Dominikę na miejsce napadu.
- Że co?! - patrzę na dziewczynę z niedowierzaniem.
- Wiedziałam, że sobie nie poradzę, a Domi jest świetna. Ma doświadczenie i nie powinna wylecieć z agencji przez to, że wyręczyła mnie w pracy. W końcu, bądź co bądź, uratowała mi życie. No i Kendall też nadal żyje, a przecież to był główny cel, prawda?
- O twoim zachowaniu porozmawiamy w domu, a teraz zostaw nas, proszę, samych. - mężczyzna patrzy bez emocji na Ashley, która posłusznie opuszcza gabinet.
- To... co teraz ze mną będzie? - pytam niepewnie, bawiąc się rękawami bluzy.
- Najpierw powiedz mi, co z Kendallem. Udało ci się dotrzeć na miejsce na czas, tak?
- Tak, wszystko z nim w porządku. Tylko, że... - zatrzymuję się wpół słowa, nie będąc pewna, jak szef zareaguje na wieść o domysłach Kenda.
- Co poszło nie tak? - mężczyzna patrzy na mnie surowo.
- Umm... chodzi o to, że... on zaczął coś podejrzewać. - mówię cicho. - Zauważył, że dziewczyna, która go chroni, ma taki sam kolor oczu jak ja, no i... mówił mi, że chciałby z nią porozmawiać, dowiedzieć się paru rzeczy.
- I właśnie dlatego chciałem cię odesłać. Wiedziałem, że tak się to skończy. Wiedziałem, że prędzej czy później ten chłopak pozna prawdę.
- Nie pozna, jeśli zgodzi się na pan na mój plan. - uśmiecham się niepewnie, kiedy w oczach mężczyzny dostrzegam zaciekawienie.
*per. Kendalla*
- "...you called me up and we talked til the morning". - ostatnie dźwięki muzyki wybrzmiewają w słuchawkach.
- Świetnie chłopcy, mała przerwa! - rozkazuje manager. Wychodzę z chłopakami z izolowanego pomieszczenia, w którym chwilę wcześniej nagraliśmy kilka piosenek na nową płytę. Siedzimy tutaj od szóstej rano, więc przerwa jest jak najbardziej dobrym pomysłem.
Mam zamiar iść z chłopakami na jakiś lunch, kiedy nagle czuję w kieszeni spodni wibracje mojego telefonu. Wyciągam go, dzięki czemu dostrzegam wiadomość od nieznanego numeru. Zdziwiony otwieram SMSa.
Zaniepokojony odpisuję na wiadomość.
Dosłownie kilka sekund później dostaję odpowiedź, co zaczyna mnie bardzo niepokoić.
Patrzę zszokowany w ekran telefonu, bojąc się, że to podpucha, prowadząca do kolejnego napadu. Odpisuję niepewnie.
Odpowiedź znów przychodzi po zaledwie paru sekundach.
Wpatruję się z niedowierzaniem w telefon. Czy to może być prawda? Na serio mogę porozmawiać z dziewczyną w bandance? A jeśli to podpucha? Sam już nie wiem... Z jednej strony bardzo chciałbym porozmawiać z moją tajemniczą ochroniarką. Z drugiej strony boję się jednak, że dojdzie do kolejnego napadu, a tego naprawdę nie chcę.
- Joł, Kendo, idziesz z nami na lunch? - słyszę nagle Logana.
- Eee, nie, idźcie sami.
- Na pewno? - Carlos patrzy na mnie zdziwiony.
- Tak, jakoś nie jestem głodny.
- Spoko. - wzrusza ramionami James, wychodząc ze studia, a reszta zespołu idzie w jego ślady, dzięki czemu zostaję sam.
Po chwili wahania podnoszę telefon na wysokość twarzy i odpalam kamerkę, dzwoniąc na numer, z którego przyszły SMSy. Mam nadzieję, że po drugiej stronie naprawdę będzie dziewczyna w bandance, a nie ktoś, kto zabije mnie przy pierwszej okazji, jaką napotka.
Parę sygnałów potem połączenie zostaje odebrane, a po drugiej stronie ekranu pojawia się moja tajemnicza ochroniarka. Na twarzy dziewczyny jak zwykle gości bandanka, a jej włosy związane są w ciasny kucyk. Nieznajoma siedzi na krześle biurowym, a za nią rozpościera się schludny, dziewczęcy pokój.
- Więc? Chyba czegoś ode mnie chciałeś, prawda? - odzywa się dziewczyna po kilku sekundach ciszy. Jej głos okazuje się dość wysoki, a jej akcent trochę przypomina brytyjski.
- Tak, ja... chciałem porozmawiać. No wiesz, nie codziennie spotykam dziewczynę, która za każdym razem ratuje mi życie.
- Dobra, możesz zadać mi trzy pytania, ale nie wolno ci prosić mnie o odkrycie twarzy. - nieznajoma stawia mi warunek.
- Jasne, nie ma problemu. - zgadzam się bez wahania.
- No to zaczynaj.
- Jak masz na imię? - zadaję pierwsze pytanie.
- Mary.
- Dlaczego mnie chronisz? - to pytanie nurtuje mnie od czasu pierwszego napadu.
- Ponieważ znam ludzi, którzy ci zagrażają. Jeszcze do niedawna to ja byłam na celowniku. Mnie nie miał kto chronić, więc wiem, jak to jest. Nie chciałam po prostu, żeby znów zrobili komuś krzywdę.
- A jakim cudem twoje oczy nagle są zielone? - pytam zdziwiony, zauważając, że to nie te same oczy, które widziałem wtedy za kulisami programu.
- Zawsze były.
- Nie, nieprawda. Wtedy w studiu telewizyjnym były niebieskie. Takie, jak ma moja przyjaciółka.
- Mogło ci się tak wydawać, bo wtedy moja twarz skierowana była w stronę światła. No wiesz, wszystko było oświetlone i dlatego wyglądały jak niebieskie, spójrz. - dziewczyna kieruje wzrok w stronę światła, a jej oczy rzeczywiście zyskują błękitny odcień.
- Okay, a słuchaj...
- Wykorzystałeś już trzy pytania, umowa to umowa. - nieznajoma przerywa mi w połowie zdania.
- No wiem, ale...
- Cześć Kendall. - dziewczyna rozłącza się, nie dając powiedzieć mi nic więcej.
Próbuję dodzwonić się do niej raz jeszcze, ale telefon jest już wyłączony. No cóż, przynajmniej wiem już, jak nieznajoma ma na imię i dlaczego mnie chroni. Lepsze to niż nic.
Wzruszam ramionami i wychodzę ze studia, kierując się do pobliskiej knajpki, gdzie zawsze jemy z chłopakami lunch. Nie jadłem nic od rana, a czeka nas jeszcze dużo pracy, więc wolę przekąsić coś, póki mam przerwę. Mam tylko nadzieję, że zdążę, bo do końca lunchu zostało już tylko niecałe dziesięć minut, a Stephen zabije mnie, jeśli się spóźnię. Muszę się pospieszyć.
*per. Dominiki*
- Mamy to, dziękuję! - wstaję z uśmiechem z biurowego krzesła, zdejmując z twarzy bandankę, razem z dousznym mikrofonem, dzięki któremu mój głos był wyższy niż normalnie. Oddaję sprzęt technikom, zwijającym zielony ekran, zamontowany na ścianie za krzesłem. Jeszcze chwilę temu wyświetlali na nim obraz dziewczęcego pokoju, żeby zrealizować mój plan.
Podchodzę do Ashley, stojącej w rogu pomieszczenia i oddaję jej telefon, przez który kilka minut temu rozmawiałam z Kendallem. Bardzo cieszę się, że dziewczyna pomogła nam w tej małej ustawce. Przynajmniej zrekompensowała się za to, że nie udało jej się ochronić wtedy Kendalla. A skoro już o nim mowa, to mam nadzieję, że dzięki tej rozmowie przestanie wreszcie drążyć temat dziewczyny w bandance.
Wychodzę z pomieszczenia, raz jeszcze dziękując ekipie za pomoc w zrealizowaniu wszystkiego. Kieruję się do łazienki, gdzie ściągam specjalne soczewki o zielonym kolorze. Nie wiem, jakim cudem wymyśliłam tę ściemę o oczach, ale chyba zadziałała. I dobrze, teraz Kendall nie zobaczy już żadnych podobieństw między mną, a dziewczyną, która go chroni.
Wyrzucam zużyte soczewki do śmieci, wychodząc z łazienki i żegnam się z Brownem, po czym idę w stronę wyjścia z agencji. Co prawda mężczyzna chciał odwieźć mnie do hotelu, ale uznałam, że spacer dobrze mi zrobi. Jest piękna pogoda, więc dlaczego niby miałabym kisić się w samochodzie, skoro The Beverly Hills nie jest wcale tak daleko?
Do hotelu docieram po mniej więcej pół godzinie i od razu blednę, kiedy na parkingu dostrzegam dwa radiowozy. Wbiegam czym prędzej do budynku, gdzie zostaję zatrzymana przez jednego z policjantów. Najspokojniej jak mogę tłumaczę mu, że mieszkam w tym hotelu i pytam, co się stało, a odpowiedź niemal zwala mnie z nóg.
Pędzę przerażona do wynajmowanego apartamentu, gdzie według słów mężczyzny, miało miejsce włamanie. Kiedy tam wbiegam, Monika i Kamila siedzą na kanapie, rozmawiając z drugim z policjantów. Pozostali pracownicy policji zabezpieczają ślady. No to pięknie...
Podchodzę niepewnie do dziewczyn, rozglądając się po mieszkaniu. Poza wybitym oknem w kuchni, wszystko wygląda normalnie, a ze słów moich przyjaciółek wynika, że nic nie zostało ukradzione. Strasznie to dziwne. Po co niby ktoś się włamał, skoro zostawił wszystko na swoim miejscu? Przecież to nie ma sensu.
Około godziny później funkcjonariusze policji opuszczają nasz apartament, prosząc tylko, żebyśmy przyjechały na komendę w celu złożenia oficjalnych zeznań. Siadam obok Moni i Kami, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Coś tu jest bardzo nie tak.
- Nie powiedziałyście policji wszystkiego, prawda? - patrzę niepewnie na dziewczyny, przeczuwając, że włamywacze jednak zostawili jakiś ślad.
- Jakbyś zgadła. To leżało na stole. Masz, czytaj. - mówi Kamila, wyciągając z kieszeni kurtki niewielką karteczkę. Biorę ją niepewnie do ręki i zaczynam czytać wiadomość, a z każdym słowem robię się coraz bardziej blada. Włamywacze napisali bowiem, że jeśli nie przestaniemy chronić Big Time Rush i nadal będziemy wysyłać do szpitali pracowników szajki, to ucierpią nie tylko chłopcy, ale też ich rodziny.
Patrzę przerażona na moje przyjaciółki, nie mając pojęcia, co zrobić. Przecież nie możemy przestać chronić zespół, ale nie możemy też narażać niewinnych ludzi. Jak niby mamy to rozwiązać?
Podskakuję wystraszona, słysząc dzwonek mojego telefonu. Wyciągam go z kieszeni spodni, dostrzegając na wyświetlaczu numer Kendalla. No pięknie, jeszcze tylko tego mi brakowało... Odbieram niechętnie i dowiaduję się, że chłopak czeka na mnie pod hotelem. Zbiegam do holu i wybiegam z budynku, a dziewczyny pędzą za mną. Na chodniku stoi cały zespół, obserwując działania policji.
- Hej, jestem. Co chciałeś? - podchodzę do Kendalla, kątem oka pilnując, czy aby nigdzie w pobliżu nie kręci się żaden paparazzi.
- Hej, słyszałem o włamaniu. Nic ci nie jest? - chłopak patrzy na mnie zmartwiony.
- Nie, nic. Nie było mnie wtedy w mieszkaniu, więc... Chwila, jak to słyszałeś? Od kogo?
- Telewizja już o tym huczy, internet też. W tym hotelu nie było włamania kilkunastu dobrych lat, nie dziw się, że to sensacja. Na pewno nic ci nie jest?
- Na pewno. - uśmiecham się lekko, uspokajając go.
- Całe szczęście, ale wiesz, że nie zostaniesz tu dłużej, prawda?
- Co? - pytam zdziwiona, nie rozumiejąc, do czego Kendall zmierza.
- Nie pozwolę, żebyś tu dłużej mieszkała. Nie po dzisiejszym włamaniu. A jak coś ci się stanie?
- Joł, Kendo, idziesz z nami na lunch? - słyszę nagle Logana.
- Eee, nie, idźcie sami.
- Na pewno? - Carlos patrzy na mnie zdziwiony.
- Tak, jakoś nie jestem głodny.
- Spoko. - wzrusza ramionami James, wychodząc ze studia, a reszta zespołu idzie w jego ślady, dzięki czemu zostaję sam.
Po chwili wahania podnoszę telefon na wysokość twarzy i odpalam kamerkę, dzwoniąc na numer, z którego przyszły SMSy. Mam nadzieję, że po drugiej stronie naprawdę będzie dziewczyna w bandance, a nie ktoś, kto zabije mnie przy pierwszej okazji, jaką napotka.
Parę sygnałów potem połączenie zostaje odebrane, a po drugiej stronie ekranu pojawia się moja tajemnicza ochroniarka. Na twarzy dziewczyny jak zwykle gości bandanka, a jej włosy związane są w ciasny kucyk. Nieznajoma siedzi na krześle biurowym, a za nią rozpościera się schludny, dziewczęcy pokój.
- Więc? Chyba czegoś ode mnie chciałeś, prawda? - odzywa się dziewczyna po kilku sekundach ciszy. Jej głos okazuje się dość wysoki, a jej akcent trochę przypomina brytyjski.
- Tak, ja... chciałem porozmawiać. No wiesz, nie codziennie spotykam dziewczynę, która za każdym razem ratuje mi życie.
- Dobra, możesz zadać mi trzy pytania, ale nie wolno ci prosić mnie o odkrycie twarzy. - nieznajoma stawia mi warunek.
- Jasne, nie ma problemu. - zgadzam się bez wahania.
- No to zaczynaj.
- Jak masz na imię? - zadaję pierwsze pytanie.
- Mary.
- Dlaczego mnie chronisz? - to pytanie nurtuje mnie od czasu pierwszego napadu.
- Ponieważ znam ludzi, którzy ci zagrażają. Jeszcze do niedawna to ja byłam na celowniku. Mnie nie miał kto chronić, więc wiem, jak to jest. Nie chciałam po prostu, żeby znów zrobili komuś krzywdę.
- A jakim cudem twoje oczy nagle są zielone? - pytam zdziwiony, zauważając, że to nie te same oczy, które widziałem wtedy za kulisami programu.
- Zawsze były.
- Nie, nieprawda. Wtedy w studiu telewizyjnym były niebieskie. Takie, jak ma moja przyjaciółka.
- Mogło ci się tak wydawać, bo wtedy moja twarz skierowana była w stronę światła. No wiesz, wszystko było oświetlone i dlatego wyglądały jak niebieskie, spójrz. - dziewczyna kieruje wzrok w stronę światła, a jej oczy rzeczywiście zyskują błękitny odcień.
- Okay, a słuchaj...
- Wykorzystałeś już trzy pytania, umowa to umowa. - nieznajoma przerywa mi w połowie zdania.
- No wiem, ale...
- Cześć Kendall. - dziewczyna rozłącza się, nie dając powiedzieć mi nic więcej.
Próbuję dodzwonić się do niej raz jeszcze, ale telefon jest już wyłączony. No cóż, przynajmniej wiem już, jak nieznajoma ma na imię i dlaczego mnie chroni. Lepsze to niż nic.
Wzruszam ramionami i wychodzę ze studia, kierując się do pobliskiej knajpki, gdzie zawsze jemy z chłopakami lunch. Nie jadłem nic od rana, a czeka nas jeszcze dużo pracy, więc wolę przekąsić coś, póki mam przerwę. Mam tylko nadzieję, że zdążę, bo do końca lunchu zostało już tylko niecałe dziesięć minut, a Stephen zabije mnie, jeśli się spóźnię. Muszę się pospieszyć.
*per. Dominiki*
- Mamy to, dziękuję! - wstaję z uśmiechem z biurowego krzesła, zdejmując z twarzy bandankę, razem z dousznym mikrofonem, dzięki któremu mój głos był wyższy niż normalnie. Oddaję sprzęt technikom, zwijającym zielony ekran, zamontowany na ścianie za krzesłem. Jeszcze chwilę temu wyświetlali na nim obraz dziewczęcego pokoju, żeby zrealizować mój plan.
Podchodzę do Ashley, stojącej w rogu pomieszczenia i oddaję jej telefon, przez który kilka minut temu rozmawiałam z Kendallem. Bardzo cieszę się, że dziewczyna pomogła nam w tej małej ustawce. Przynajmniej zrekompensowała się za to, że nie udało jej się ochronić wtedy Kendalla. A skoro już o nim mowa, to mam nadzieję, że dzięki tej rozmowie przestanie wreszcie drążyć temat dziewczyny w bandance.
Wychodzę z pomieszczenia, raz jeszcze dziękując ekipie za pomoc w zrealizowaniu wszystkiego. Kieruję się do łazienki, gdzie ściągam specjalne soczewki o zielonym kolorze. Nie wiem, jakim cudem wymyśliłam tę ściemę o oczach, ale chyba zadziałała. I dobrze, teraz Kendall nie zobaczy już żadnych podobieństw między mną, a dziewczyną, która go chroni.
Wyrzucam zużyte soczewki do śmieci, wychodząc z łazienki i żegnam się z Brownem, po czym idę w stronę wyjścia z agencji. Co prawda mężczyzna chciał odwieźć mnie do hotelu, ale uznałam, że spacer dobrze mi zrobi. Jest piękna pogoda, więc dlaczego niby miałabym kisić się w samochodzie, skoro The Beverly Hills nie jest wcale tak daleko?
Do hotelu docieram po mniej więcej pół godzinie i od razu blednę, kiedy na parkingu dostrzegam dwa radiowozy. Wbiegam czym prędzej do budynku, gdzie zostaję zatrzymana przez jednego z policjantów. Najspokojniej jak mogę tłumaczę mu, że mieszkam w tym hotelu i pytam, co się stało, a odpowiedź niemal zwala mnie z nóg.
Pędzę przerażona do wynajmowanego apartamentu, gdzie według słów mężczyzny, miało miejsce włamanie. Kiedy tam wbiegam, Monika i Kamila siedzą na kanapie, rozmawiając z drugim z policjantów. Pozostali pracownicy policji zabezpieczają ślady. No to pięknie...
Podchodzę niepewnie do dziewczyn, rozglądając się po mieszkaniu. Poza wybitym oknem w kuchni, wszystko wygląda normalnie, a ze słów moich przyjaciółek wynika, że nic nie zostało ukradzione. Strasznie to dziwne. Po co niby ktoś się włamał, skoro zostawił wszystko na swoim miejscu? Przecież to nie ma sensu.
Około godziny później funkcjonariusze policji opuszczają nasz apartament, prosząc tylko, żebyśmy przyjechały na komendę w celu złożenia oficjalnych zeznań. Siadam obok Moni i Kami, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Coś tu jest bardzo nie tak.
- Nie powiedziałyście policji wszystkiego, prawda? - patrzę niepewnie na dziewczyny, przeczuwając, że włamywacze jednak zostawili jakiś ślad.
- Jakbyś zgadła. To leżało na stole. Masz, czytaj. - mówi Kamila, wyciągając z kieszeni kurtki niewielką karteczkę. Biorę ją niepewnie do ręki i zaczynam czytać wiadomość, a z każdym słowem robię się coraz bardziej blada. Włamywacze napisali bowiem, że jeśli nie przestaniemy chronić Big Time Rush i nadal będziemy wysyłać do szpitali pracowników szajki, to ucierpią nie tylko chłopcy, ale też ich rodziny.
Patrzę przerażona na moje przyjaciółki, nie mając pojęcia, co zrobić. Przecież nie możemy przestać chronić zespół, ale nie możemy też narażać niewinnych ludzi. Jak niby mamy to rozwiązać?
Podskakuję wystraszona, słysząc dzwonek mojego telefonu. Wyciągam go z kieszeni spodni, dostrzegając na wyświetlaczu numer Kendalla. No pięknie, jeszcze tylko tego mi brakowało... Odbieram niechętnie i dowiaduję się, że chłopak czeka na mnie pod hotelem. Zbiegam do holu i wybiegam z budynku, a dziewczyny pędzą za mną. Na chodniku stoi cały zespół, obserwując działania policji.
- Hej, jestem. Co chciałeś? - podchodzę do Kendalla, kątem oka pilnując, czy aby nigdzie w pobliżu nie kręci się żaden paparazzi.
- Hej, słyszałem o włamaniu. Nic ci nie jest? - chłopak patrzy na mnie zmartwiony.
- Nie, nic. Nie było mnie wtedy w mieszkaniu, więc... Chwila, jak to słyszałeś? Od kogo?
- Telewizja już o tym huczy, internet też. W tym hotelu nie było włamania kilkunastu dobrych lat, nie dziw się, że to sensacja. Na pewno nic ci nie jest?
- Na pewno. - uśmiecham się lekko, uspokajając go.
- Całe szczęście, ale wiesz, że nie zostaniesz tu dłużej, prawda?
- Co? - pytam zdziwiona, nie rozumiejąc, do czego Kendall zmierza.
- Nie pozwolę, żebyś tu dłużej mieszkała. Nie po dzisiejszym włamaniu. A jak coś ci się stanie?
- Kend, nie mam gdzie pójść. Ten hotel to jedyne miejsce, w którym mogłam się zatrzymać.
- Właściwie, jest jedna opcja. - twierdzi, a ja nadal nie wiem, co ma na myśli. - Jak tylko usłyszałem o napadzie, pogadałem z chłopakami i... możesz zamieszkać u nas, w naszym domu. Halston i Alexa też się zgodziły.
- Co? Jak to u was? - patrzę na niego zszokowana, nie wierząc w to, co słyszę. - Czekaj, a co z dziewczynami? Przyjechałyśmy tu razem.
- Niech pojadą z nami. - odzywa się Logan. - Dom jest duży, pomieścimy się.
- To jakieś szaleństwo.
- Nie Domi, szaleństwem byłoby mieszkanie tutaj po tym napadzie. Jedziecie z nami i koniec. Nie przyjmuję odmowy. - Kendall jest uparty jak osioł.
- No sama nie wiem...
- Dobra, dajcie nam chwilę. - Kami odciąga mnie na bok. - Myślę, że powinnyśmy się zgodzić.
- Tobie też odbiło? Nie możemy. Już nie pamiętasz, co było napisane na kartce?
- Właśnie w tym rzecz. Jeśli z nimi zamieszkamy, będziemy mogły ciągle ich chronić. - wtrąca się Monika.
- Albo sprowadzimy na nich jeszcze większe niebezpieczeństwo, dajcie spokój. - proszę, a one patrzą na siebie porozumiewawczo. O nie...
- Dwie na jedną, przegłosowana! - śmieje się Kamila, podchodząc do chłopaków.
- No i super. My musimy jeszcze wrócić do studia, więc przyjedziemy jakoś tak za dwie godziny, okay? - proponuje Logan.
- W takim razie my lecimy się pakować. - uśmiecha się Monia i wbiega z Kami do hotelu, ciągnąc mnie za sobą.
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Jak widzicie, akcja nabiera tempa. W zasadzie nie planowałam zrobić tych wszystkich wydarzeń w jednym rozdziale, ale raz jeszcze przeczytałam poprzednie notki i stwierdziłam, że muszę to wszystko przyspieszyć, bo w innym wypadku jeden wątek będzie się ciągnął do przyszłego roku. Cóż, mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam takie dość szybkie tempo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, ona wcale nie skakała po dachach. Wiesz o tym, prawda?
Nie, po prostu włączyła tryb gadulstwa. No i zmusiła do pomocy Monikę.
Albo w ogóle się nie dowie. Chociaż, kto wie?
Zła, bo zaczną śledzić każdy krok Domi. Choć opcja z Kamilą nie byłaby zła.
Marie, kłamstwo rzeczywiście ma krótkie nogi, ale za to Dominika ma w zanadrzu jeszcze kilka planów.
Współczuję temu nauczycielowi xD
Nic nie szkodzi, rozumiem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
Cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńWspółczuje mu, szczerze. To musi być coś okropnego. Dlatego uważam, że wplatanie w to tak młodych ludzi jest największą głupotą! Kto coś takiego w ogóle wymyślił?!
Dominka... I tak się wyda i coś czuje, że ujawni się z przymusu. A Kendall chyba nie jest tak głupi. W końcu musi zacząć zadawać jakieś głębsze pytania. No nie?
Hahaha... Będę się śmiała, jak będą dzielili razem pokój xD.
Tylko czekam na minę Domi.
Coś czuję, że zbliżają się poważne kłopoty i ktoś poważnie ucierpi.
Czekam xo
Dobra, w co ten Brown gra?
OdpowiedzUsuńDobra, jak mi teraz powiesz, że ten facet jest kimś na kształt anioła zemsty, to normalnie...
Okey, to ma sens.
"Agencja" Brzmi jakoś rządowo. Mają kryptonimy jak Faceci w Czerni?
Skąd wiesz, że ten ktoś inny przeżył?
Dobra, Kendall wsiąkł na cacy...
Pokój? Nie zrobiła tła? O matko... Domyśli się!
Kontakty? Serio. Domcia jest za cwana.
Skąd wiesz, ze to jej prawdziwe imię? Nie legitymowałeś jej przecież.
Czyli jednak miała tło.
Przestanie? Dziewczyno, on dopiero zacznie!
Lepiej do szpitala niż do kostnicy, helloł!
No to mnie zastrzelił...
A może... Kendall skojarzy po akcencie?
No i fajnie.
Rozdział super! Czekam na nn! Pozdrawiam!
Tak, wiem... Tak mi sie skojarzyło.