Rozdział 67
*per. Dominiki*
Ze snu wyrywa mnie budzik, dochodzący z mojego telefonu. Po omacku próbuję znaleźć komórkę, ale nigdzie jej nie ma. Zdziwiona otwieram oczy, dzięki czemu dostrzegam moich przyjaciół, śpiących obok mnie na kanapie. No tak, wczoraj nie dotrwałam końcówki filmu, ale jak widać, nie tylko ja.
Wyciągam telefon z kieszeni spodni i szybko wyciszam dźwięk. Jest piąta rano, czyli mam jeszcze pół godziny do przyjazdu Browna. Ostrożnie wyplątuję się z objęć Kendalla, uważając, aby go nie obudzić. Wstaję powoli z kanapy, a następnie idę po cichu do swojego pokoju, przeciągając się.
Po wykonaniu porannych czynności i przebraniu się, wracam do salonu z kilkoma cienkimi kocami w rękach i plecakiem na ramieniu. Przykrywam moich przyjaciół, a następnie idę do kuchni, gdzie przygotowuję wszystkim śniadanie. Zrobione kanapki chowam do lodówki, na którą przyklejam karteczkę z informacją, że jedzenie czeka wewnątrz.
Wracam jeszcze na chwilę do salonu i porządkuję bałagan, leżący na szklanym stole. Kiedy słyszę parkujący pod domem samochód, a po chwili sygnał SMSa, delikatnie całuję Kendalla w czoło i wychodzę z mieszkania. Wsiadam do auta Browna, który od razu rusza z miejsca. Zapinam pasy, opierając się o zagłówek siedzenia. Przez jakiś czas jedziemy w całkowitej ciszy, dopóki mój wzrok nie ląduje na wstecznym lusterku na dłużej niż sekundę. Blednę i z przerażeniem odwracam się odwracam się na tyle, na ile mogę, patrząc przez chwilę na drogę za nami.
- Mike, przyspiesz. - rozkazuję, z powrotem siadając normalnie.
- Co? - mężczyzna zerka na mnie ze zdziwieniem.
- Przyspiesz, mamy ogon.
- Jaki ogon? - Brown spogląda w lusterko. - Przecież za nami jedzie tylko osobówka.
- Ta osobówka jest Kendalla.
- Jesteś pewna? - mężczyzna patrzy raz jeszcze w lusterko, dostrzegając jak Kendall zdejmuje, wcześniej założoną czapkę i okulary przeciwsłoneczne, chroniące go przed paparazzimi. - Cholera!
- Błagam cię, zrób coś. Musimy go zgubić.
- Trzymaj się. - mówi Mike, mocniej zaciskając ręce na kierownicy, i, zanim zdążam cokolwiek powiedzieć, czuję mocne szarpnięcie, spowodowane ostrym przyspieszeniem auta.
Patrzę przerażona do tyłu, gdzie Kendall hamuje gwałtownie, zatrzymując się na czerwonym świetle. Oddycham z ulgą i siadam z powrotem normalnie, wciąż spoglądając we wsteczne lusterko. Nie wierzę w to, co się właśnie stało. Jakim cudem Kend za nami jechał? Przecież, kiedy wychodziłam z domu, jeszcze spał. Chyba, że tylko udawał... W sumie jest aktorem, nie byłoby to dla niego trudne. Ale po co to zrobił? Dlaczego? Kompletnie nic z tego nie rozumiem i jestem przerażona tym, co mogło się stać, gdybym nie zauważyła, że blondyn za nami jedzie. Jeśli nie dostrzegłabym tego, zaprowadzilibyśmy Kenda wprost do agencji i wszystko wyszłoby na jaw. Nawet nie chcę wiedzieć, jak chłopak by na to wszystko zareagował. Chociaż bardziej przerażona czuję się, kiedy wyobrażam sobie reakcję szefa na taką wtopę.
Jakiś czas później Brown zatrzymuje samochód na podziemnym parkingu agencji. Wysiadamy z auta. kierując się do windy, w której jedziemy na ostatnie piętro. Kurczowo trzymam szelkę zawieszonego na moim ramieniu plecaka, czując nadchodzący stres. Strasznie boję się, co szef powie na mój plan, ale i tak nie mam innego pomysłu, ani wyjścia z sytuacji.
Kilka minut później wchodzimy do gabinetu starszego mężczyzny, witając się z nim skinieniem głowy. Nasz przełożony od razu przechodzi do rzeczy, pytając, po co chciałam się z nim dzisiaj spotkać. Wzdycham i siadam na krześle naprzeciwko mężczyzny, zastanawiając się, jak dokładnie ubrać w słowa to, co działo się przez ostatnie dni, nie narażając się przy tym na przedwczesne zwolnienie.
- No więc... chcę odejść z agencji. - mówię w końcu niepewnie.
- Teraz? W tym momencie? - mężczyzna jest zadziwiająco spokojny.
- Nie, za tydzień. Dokończę sprawę Big Time Rush i składam wypowiedzenie.
- Mogę poznać powód twojej decyzji?
- Po prostu myślę o przyszłości swojej i swoich bliskich. Chcę móc ułożyć sobie życie bez strachu, że złamię którą z zasad agencji lub, że przez pracę tutaj życie osób dla mnie ważnych będzie zagrożone.
- Rozumiem. A jak chcesz zakończyć sprawę Big Time Rush w tydzień?
- Mam prawie wszystkie informacje, które pozwolą mi znaleźć sprawców i aresztować ich. - podaję szefowi pendrive'a, a on od razu podłącza go do komputera i uruchamia znajdujący się na nim plik.
- Tu rzeczywiście jest wszystko. - mówi z szokiem mężczyzna, po szybkim przejrzeniu urządzenia.
- Prawie wszystko. - poprawiam go. - Jedyny mężczyzna, którego nazwisko udało mi się zdobyć, mówił, że nigdy nie zdradzi osób, które dały mu nowe życie. Wczoraj dowiedziałam się, że pochodzi on z Domu Dziecka, więc wydaje mi się, że mówiąc to, mógł mieć na myśli swoich rodziców zastępczych.
- No i świetnie, trzeba ich przesłuchać.
- Owszem, ale problem polega na tym, że nie wiemy, kim oni są. Nie znamy żadnych ich danych, więc ktoś z nas będzie musiał jechać do tego Domu Dziecka i tam zdobyć wszystkie informacje.
- W takim razie jedź, agencja opłaci podróż i pobyt w Nowym Jorku.
- Dobrze, ale chcę mieć pewność, że po rozwiązaniu sprawy, agencja nie będzie komplikować mi odejścia. Mógłby pan to podpisać? - wyciągam z plecaka napisane wcześniej wypowiedzenie i podaję szefowi.
- Mhm... mhm... - mężczyzna dokładnie analizuje pismo. - Chwileczkę... tutaj jest napisane, że zamiast ostatniego wynagrodzenia chciałabyś zatrzymać broń, którą otrzymałaś od nas na czas misji.
- Tak, chcę wciąż mieć ją przy sobie na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.
- Niestety nie mogę tego podpisać. Aby zatrzymać broń, musiałabyś przejść dodatkowe, miesięczne szkolenie, które...
- Chcę kurs przyspieszony. - przerywam mojemu przełożonemu wpół słowa.
- Naprawdę? Chcesz przejść miesięczny kurs w cztery dni?
- Jeśli to jedyna opcja, żebym zatrzymała broń, to owszem.
- To nie będzie łatwe.
- Dam radę. - zapewniam, a szef przez chwilę milczy, zastanawiając się nad czymś.
- W takim razie podpisz to. - mężczyzna podaje mi w końcu plik spiętych kartek, które okazują się być umową, zabezpieczającą agencję na wypadek, gdybym doznała podczas szkolenia jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Muszę przyznać, że odrobinę zbija mnie to z tropu, ale po chwili krótkiego namysłu, podpisuję dokumenty. Wiem, że tylko w ten sposób będę w stanie odejść z agencji i nadal chronić moich bliskich w wypadku zagrożenia.
Po załatwieniu wszystkich formalności wychodzę z gabinetu mojego przełożonego, wraz z Brownem kierując się w miejsce szkolenia. Niestety nie jest mi dane tam dotrzeć, gdyż w połowie drogi jestem zmuszona odebrać mój dzwoniący telefon. To Kendall pyta, kiedy wrócę do domu i oznajmia mi, że chce o czymś porozmawiać. Lekko zaskoczona mówię, że Brown przywiezie mnie wieczorem, mając nadzieję, że nie stało się nic złego. Kiedy jednak chcę o to zapytać, Kend rozłącza się, coraz bardziej mnie martwiąc. Wystraszona przekładam rozpoczęcie kursu na następny dzień i proszę Mike'a, aby podwiózł mnie do domu, najszybciej jak się da.
Kilka minut później siedzimy już w aucie mężczyzny i gnamy poprzez ulice Los Angeles, a ja modlę się, żebym po powrocie do domu nie zastała tragedii.
Ze snu wyrywa mnie budzik, dochodzący z mojego telefonu. Po omacku próbuję znaleźć komórkę, ale nigdzie jej nie ma. Zdziwiona otwieram oczy, dzięki czemu dostrzegam moich przyjaciół, śpiących obok mnie na kanapie. No tak, wczoraj nie dotrwałam końcówki filmu, ale jak widać, nie tylko ja.
Wyciągam telefon z kieszeni spodni i szybko wyciszam dźwięk. Jest piąta rano, czyli mam jeszcze pół godziny do przyjazdu Browna. Ostrożnie wyplątuję się z objęć Kendalla, uważając, aby go nie obudzić. Wstaję powoli z kanapy, a następnie idę po cichu do swojego pokoju, przeciągając się.
Po wykonaniu porannych czynności i przebraniu się, wracam do salonu z kilkoma cienkimi kocami w rękach i plecakiem na ramieniu. Przykrywam moich przyjaciół, a następnie idę do kuchni, gdzie przygotowuję wszystkim śniadanie. Zrobione kanapki chowam do lodówki, na którą przyklejam karteczkę z informacją, że jedzenie czeka wewnątrz.
Wracam jeszcze na chwilę do salonu i porządkuję bałagan, leżący na szklanym stole. Kiedy słyszę parkujący pod domem samochód, a po chwili sygnał SMSa, delikatnie całuję Kendalla w czoło i wychodzę z mieszkania. Wsiadam do auta Browna, który od razu rusza z miejsca. Zapinam pasy, opierając się o zagłówek siedzenia. Przez jakiś czas jedziemy w całkowitej ciszy, dopóki mój wzrok nie ląduje na wstecznym lusterku na dłużej niż sekundę. Blednę i z przerażeniem odwracam się odwracam się na tyle, na ile mogę, patrząc przez chwilę na drogę za nami.
- Mike, przyspiesz. - rozkazuję, z powrotem siadając normalnie.
- Co? - mężczyzna zerka na mnie ze zdziwieniem.
- Przyspiesz, mamy ogon.
- Jaki ogon? - Brown spogląda w lusterko. - Przecież za nami jedzie tylko osobówka.
- Ta osobówka jest Kendalla.
- Jesteś pewna? - mężczyzna patrzy raz jeszcze w lusterko, dostrzegając jak Kendall zdejmuje, wcześniej założoną czapkę i okulary przeciwsłoneczne, chroniące go przed paparazzimi. - Cholera!
- Błagam cię, zrób coś. Musimy go zgubić.
- Trzymaj się. - mówi Mike, mocniej zaciskając ręce na kierownicy, i, zanim zdążam cokolwiek powiedzieć, czuję mocne szarpnięcie, spowodowane ostrym przyspieszeniem auta.
Patrzę przerażona do tyłu, gdzie Kendall hamuje gwałtownie, zatrzymując się na czerwonym świetle. Oddycham z ulgą i siadam z powrotem normalnie, wciąż spoglądając we wsteczne lusterko. Nie wierzę w to, co się właśnie stało. Jakim cudem Kend za nami jechał? Przecież, kiedy wychodziłam z domu, jeszcze spał. Chyba, że tylko udawał... W sumie jest aktorem, nie byłoby to dla niego trudne. Ale po co to zrobił? Dlaczego? Kompletnie nic z tego nie rozumiem i jestem przerażona tym, co mogło się stać, gdybym nie zauważyła, że blondyn za nami jedzie. Jeśli nie dostrzegłabym tego, zaprowadzilibyśmy Kenda wprost do agencji i wszystko wyszłoby na jaw. Nawet nie chcę wiedzieć, jak chłopak by na to wszystko zareagował. Chociaż bardziej przerażona czuję się, kiedy wyobrażam sobie reakcję szefa na taką wtopę.
Jakiś czas później Brown zatrzymuje samochód na podziemnym parkingu agencji. Wysiadamy z auta. kierując się do windy, w której jedziemy na ostatnie piętro. Kurczowo trzymam szelkę zawieszonego na moim ramieniu plecaka, czując nadchodzący stres. Strasznie boję się, co szef powie na mój plan, ale i tak nie mam innego pomysłu, ani wyjścia z sytuacji.
Kilka minut później wchodzimy do gabinetu starszego mężczyzny, witając się z nim skinieniem głowy. Nasz przełożony od razu przechodzi do rzeczy, pytając, po co chciałam się z nim dzisiaj spotkać. Wzdycham i siadam na krześle naprzeciwko mężczyzny, zastanawiając się, jak dokładnie ubrać w słowa to, co działo się przez ostatnie dni, nie narażając się przy tym na przedwczesne zwolnienie.
- No więc... chcę odejść z agencji. - mówię w końcu niepewnie.
- Teraz? W tym momencie? - mężczyzna jest zadziwiająco spokojny.
- Nie, za tydzień. Dokończę sprawę Big Time Rush i składam wypowiedzenie.
- Mogę poznać powód twojej decyzji?
- Po prostu myślę o przyszłości swojej i swoich bliskich. Chcę móc ułożyć sobie życie bez strachu, że złamię którą z zasad agencji lub, że przez pracę tutaj życie osób dla mnie ważnych będzie zagrożone.
- Rozumiem. A jak chcesz zakończyć sprawę Big Time Rush w tydzień?
- Mam prawie wszystkie informacje, które pozwolą mi znaleźć sprawców i aresztować ich. - podaję szefowi pendrive'a, a on od razu podłącza go do komputera i uruchamia znajdujący się na nim plik.
- Tu rzeczywiście jest wszystko. - mówi z szokiem mężczyzna, po szybkim przejrzeniu urządzenia.
- Prawie wszystko. - poprawiam go. - Jedyny mężczyzna, którego nazwisko udało mi się zdobyć, mówił, że nigdy nie zdradzi osób, które dały mu nowe życie. Wczoraj dowiedziałam się, że pochodzi on z Domu Dziecka, więc wydaje mi się, że mówiąc to, mógł mieć na myśli swoich rodziców zastępczych.
- No i świetnie, trzeba ich przesłuchać.
- Owszem, ale problem polega na tym, że nie wiemy, kim oni są. Nie znamy żadnych ich danych, więc ktoś z nas będzie musiał jechać do tego Domu Dziecka i tam zdobyć wszystkie informacje.
- W takim razie jedź, agencja opłaci podróż i pobyt w Nowym Jorku.
- Dobrze, ale chcę mieć pewność, że po rozwiązaniu sprawy, agencja nie będzie komplikować mi odejścia. Mógłby pan to podpisać? - wyciągam z plecaka napisane wcześniej wypowiedzenie i podaję szefowi.
- Mhm... mhm... - mężczyzna dokładnie analizuje pismo. - Chwileczkę... tutaj jest napisane, że zamiast ostatniego wynagrodzenia chciałabyś zatrzymać broń, którą otrzymałaś od nas na czas misji.
- Tak, chcę wciąż mieć ją przy sobie na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.
- Niestety nie mogę tego podpisać. Aby zatrzymać broń, musiałabyś przejść dodatkowe, miesięczne szkolenie, które...
- Chcę kurs przyspieszony. - przerywam mojemu przełożonemu wpół słowa.
- Naprawdę? Chcesz przejść miesięczny kurs w cztery dni?
- Jeśli to jedyna opcja, żebym zatrzymała broń, to owszem.
- To nie będzie łatwe.
- Dam radę. - zapewniam, a szef przez chwilę milczy, zastanawiając się nad czymś.
- W takim razie podpisz to. - mężczyzna podaje mi w końcu plik spiętych kartek, które okazują się być umową, zabezpieczającą agencję na wypadek, gdybym doznała podczas szkolenia jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Muszę przyznać, że odrobinę zbija mnie to z tropu, ale po chwili krótkiego namysłu, podpisuję dokumenty. Wiem, że tylko w ten sposób będę w stanie odejść z agencji i nadal chronić moich bliskich w wypadku zagrożenia.
Po załatwieniu wszystkich formalności wychodzę z gabinetu mojego przełożonego, wraz z Brownem kierując się w miejsce szkolenia. Niestety nie jest mi dane tam dotrzeć, gdyż w połowie drogi jestem zmuszona odebrać mój dzwoniący telefon. To Kendall pyta, kiedy wrócę do domu i oznajmia mi, że chce o czymś porozmawiać. Lekko zaskoczona mówię, że Brown przywiezie mnie wieczorem, mając nadzieję, że nie stało się nic złego. Kiedy jednak chcę o to zapytać, Kend rozłącza się, coraz bardziej mnie martwiąc. Wystraszona przekładam rozpoczęcie kursu na następny dzień i proszę Mike'a, aby podwiózł mnie do domu, najszybciej jak się da.
Kilka minut później siedzimy już w aucie mężczyzny i gnamy poprzez ulice Los Angeles, a ja modlę się, żebym po powrocie do domu nie zastała tragedii.
W TYM SAMYM CZASIE
*per. Kendalla*
- Cholera! - z wściekłością uderzam otwartymi dłońmi w kierownicę, obserwując samochód, oddalający się wraz z Dominiką na miejscu pasażera. Opieram głowę o siedzenie, zamykając oczy. Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje. O co temu facetowi chodzi? Dlaczego codziennie spotyka się z Domi i czemu dziewczyna nawet nie informuje nas, że gdzieś z nim wychodzi? No i dlaczego wychodzą wtedy, kiedy wszyscy jeszcze śpią? Co tu jest grane?
Podskakuję na siedzeniu, kiedy słyszę nagle trąbienie stojących za mną aut. Biorę głęboki oddech i wciskam pedał gazu, ruszając w końcu z miejsca. Nie mam pojęcia, gdzie Dominika mogła pojechać, więc zawracam do domu. Wygląda na to, że będę musiał poważnie porozmawiać z dziewczyną, jak tylko wróci. Mam nadzieję, że nie będę długo na nią czekał, bo chyba zwariuję. Nieświadomość tego, co i z kim Dominika teraz robi, doprowadza mnie do szału. Może i jestem aż zbyt zazdrosny, ale jak mam nie być, skoro nie wiem, gdzie jest teraz moja dziewczyna? Strasznie się o nią martwię, bo czuję, że coś jest nie tak, zwłaszcza z tym facetem. Dzisiaj rano obiecałem sobie, że dowiem się, co jest grane i tak zrobię. Poznam całą prawdę, choćbym miał jeździć za tym gościem po całym Los Angeles i szpiegować go w każdym momencie dnia. W sumie, mógłbym zatrudnić detektywa. Na jedno by wyszło, ale przynajmniej nie zaniedbałbym pracy.
Parkuję auto pod domem i wysiadam z niego, po czym wchodzę do mieszkania, gdzie moi współlokatorzy właśnie zaczynają się budzić. Witam się z nimi krótkim machnięciem ręki, a następnie idę do ogrodu. Siadam na bujanej ławce, chowając twarz w dłonie. To, co się teraz dzieje naprawdę zaczyna mnie przerastać. Sam nie wiem, ile jeszcze wytrzymam w tej niepewności i niewiedzy. Poważnie boję się o związek mój i Dominiki. Wiem, że jesteśmy razem dopiero kilka dni, ale naprawdę kocham dziewczynę i nie chcę jej stracić. Martwię się, że jeśli Domi nie zacznie być ze mną szczera, to w końcu się rozstaniemy. Związek powinien opierać się przecież na szczerości i zaufaniu, prawda? Ale jak mam ufać Dominice, skoro widzę, że nie mówi mi prawdy? A może to ona nie ufa mi na tyle, żeby mi wszystko powiedzieć? Sam już nie wiem, co o tym myśleć...
- Ej, wszystko w porządku? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Kamili, stojącej w drzwiach, prowadzących do domu.
- Czemu cię to obchodzi?
- Czemu nie możesz po prostu odpowiedzieć? - dziewczyna podchodzi do mnie i kładzie obok mnie talerz z kilkoma kanapkami. - Masz, jedz.
- Dlaczego dajesz mi śniadanie? - patrzę na nią podejrzliwie, doszukując się podstępu.
- Domi prosiła, żebym dopilnowała, żebyś coś zjadł, no to dopilnowałam.
- A co ja, dziecko?
- Ona po prostu się o ciebie troszczy. Doceń to, dobra?
- Tak, wybacz.
- No i od razu lepiej. - Kamila siada obok mnie. - A teraz mów, co cię gryzie.
- Dominika kazała ci o to zapytać?
- Nie, po prostu bardzo mi się nudzi. Poza tym, lubię plotki i konflikty. - dziewczyna uśmiecha się cwanie. - No mów.
- Przyjaźnisz się z Domi już dość długo, prawda?
- Niemal trzy lata, a co?
- Znasz wszystkich jej znajomych?
- Raczej tak, ale pytasz o kogoś konkretnego?
- Wiesz może coś o tym facecie, który tu wczoraj przyjechał?
- Jaki facet niby tu wczoraj był?
- Taki łysawy, około pięćdziesiątki, może trochę starszy.
- To jest kumpel ojca Domi. Nie powiedziała ci?
- Niby mówiła, ale dziwię się po prostu, że spędzają razem aż tak dużo czasu. Poza tym, zastanawiam się też, czemu wymyka się z nim, kiedy wszyscy jeszcze śpią. Dzisiaj nawet za nimi pojechałem, ale...
- Chwila, co? Pojechałeś za nimi? - dziewczyna przerywa mi wpół zdania.
- Tak, ale kiedy tylko mnie zauważyli, przyspieszyli i tyle ich widziałem.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć Kendall... - wzdycha Kami. - Na pewno się nie martw. Ti tylko kumpel jej ojca, w dodatku starszy o ponad dwadzieścia lat.
- Wiem o tym, ale cały czas mam wrażenie, że Domi ukrywa przede mną coś cholernie ważnego. W sensie, znam ją od dziewiętnastu lat, naprawdę wiem, kiedy coś jest nie tak.
- A moim zdaniem masz jakąś teorię i interpretujesz wydarzenia tak, żeby wszystko ci się z nią łączyło. Odpuść trochę i zapytaj Dominice, bo inaczej na serio ją stracisz.
- Nie potrafię Kamila. Naprawdę czuję, że dzieje się coś złego.
- Zrobisz to, co uważasz, ale ja na twoim miejscu jeszcze bym to porządnie przemyślała.
- Jasne, dzięki. - uśmiecham się smutno, a Kami wraca do domu, znów zostawiając mnie samego z moimi myślami.
Wzdycham głęboko, coraz bardziej przejmując się tym wszystkim. Nieważne, co mówi Kamila, muszę porozmawiać z Dominiką. Ona musi mi to wyjaśnić, bo inaczej naprawdę zwariuję. Swoją drogą, jestem bardzo ciekawy, kiedy dziewczyna ma zamiar wrócić do domu.
Wyciągam z kieszeni telefon i dzwonię do Domi. Ku mojemu zdziwieniu, po kilku sygnałach dziewczyna odbiera połączenie. Pytam ją, kiedy wróci do domu, oznajmiając od razu, że chcę z nią porozmawiać. Normalnie pewnie bym jej nie ostrzegał, grając szczęśliwego i nieświadomego, ale dzisiaj zwyczajnie nie mam na to siły. Nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku. Chcę po prostu poznać prawdę. Podczas rozmowy telefonicznej staram się być cierpliwy, ale kiedy Dominika oznajmia mi, że wróci wieczorem i odwiezie ją tamten facet, rozłączam się bez słowa. Mam po prostu dosyć.
Przez jakiś czas wciąż siedzę w ogrodzie, układając sobie w głowie wszystko, co chcę powiedzieć dziewczynie. Nagle z domu słyszę dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, a po chwili słuchania szybkich kroków do ogrodu wchodzi Domi.
*per. Dominiki*
Uśmiecham się lekko, podchodząc niepewnie do Kendalla. Widząc go całego i zdrowego, czuję wielką ulgę. Widzę jednak, że coś jest nie tak. Chłopak nie odwzajemnia mojego uśmiechu, jak to miał w zwyczaju. Patrzy na mnie z powagą, a w jego oczach dostrzegam smutek. Coś czuję, że rozmowa będzie naprawdę poważna.
- Miałaś być wieczorem. - rzuca chłopak, zanim zdążam cokolwiek powiedzieć.
- Wiem, ale zadzwoniłeś i trochę się wystraszyłam, więc jestem.
- Przywiózł cię tamten facet? - pyta blondyn, patrząc na swoje stopy.
- Tak, przywiózł mnie kolega mojego ojca, a co? - siadam obok Kenda, patrząc na niego z zaciekawieniem.
- Nic, zastanawiam się po prostu, kiedy w końcu przestaniesz kłamać. - Kendall podnosi głowę, przenosząc na mnie wzrok.
- Słucham? - pytam z niedowierzaniem, bojąc się jednocześnie, że chłopak coś wywęszył.
- Domi, przestań. Oboje dobrze wiemy, że ten facet nie jest żadnym kolegą twojego ojca. Powiesz mi wreszcie prawdę, czy dalej zamierzasz wciskać mi bajeczki?
- Nie wciskam ci żadnych bajeczek. Mike naprawdę jest...
- Mike? - Kendall przerywa mi wpół słowa. - Jesteś z nim po imieniu?
- No tak, ale...
- "Ale"? Jakie znowu "ale"? To tylko potwierdza fakt, że kłamiesz. Gdyby ten cały Mike naprawdę był kumplem twojego taty, nie mówiłabyś do niego po imieniu. - widzę, że Kend coraz bardziej się denerwuje.
- Nieprawda. On jest dla mojego taty, jak brat, jasne? A dla mnie jest jak...
- Jak wujek? Gdyby naprawdę tak było, właśnie tak byś go nazywała. Nie mówiłabyś do niego po imieniu, no błagam.
- Dasz mi skończyć chociaż jedno zdanie? Tak, Mike jest dla mnie jak wujek, ale nie jesteśmy spokrewnieni, więc umówiliśmy się, że będę mówić do niego po imieniu i tyle. - próbuję załagodzić sytuację, nie chcąc kolejnej kłótni.
- Okay, powiedzmy, że to kupuję. W takim razie dlaczego tak często z nim przebywasz? Dlaczego on tutaj przyjeżdża? Twój tata chce cię kontrolować, czy o co chodzi?
- Szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby chciał to robić. - mamroczę pod nosem, ale chłopak i tak to słyszy.
- Dlaczego? Przecież zawsze byłaś taka grzeczna i nigdy nie łamałaś żadnych zakazów. Nie rozumiem, czemu twój tata miałby cię nagle kontrolować.
- Po twoim wyjeździe z Polski dużo się wydarzyło i bardzo dużo się zmieniło.
- To znaczy? Co takiego się stało? - pyta z niepokojem blondyn.
- Nie chcę o tym rozmawiać, dobrze? Wspominanie tego, co było, naprawdę nie jest dla mnie łatwe i chyba jeszcze nie jestem gotowa, żeby wrócić do wszystkich szczegółów.
- Okay? - Kendall patrzy na mnie ze zdziwieniem. - A powiesz mi chociaż, czemu tak naprawdę spędzasz czas z tym całym Mikiem?
- Pomagam mu w przeprowadzce. To coś złego?
- Jak to w przeprowadzce?
- Normalnie. Mike znalazł nowe mieszkanie, ale nie ma nikogo, kto pomółby spakować mu wszystkich jego rzeczy, których ma naprawdę dość dużo, więc poprosił mnie o pomoc. - wściskam swojemu chłopakowi kit, próbując utrzymać agencję w tajemnicy, nawet pomimo jego podejrzeń.
- I właśnie dlatego przyspieszyliście, kiedy zobaczyliście dzisiaj, że za wami jadę?
- Nie zauważyłam cię. Naprawdę za nami jechałeś? - zgrywam głupią.
- Domi, patrzyłaś wprost na mnie. - wzdycha chłopak. - Przestań kłamać, błagam cię.
- Nie kłamię, naprawdę cię nie widziałam. Podziwiałam widoki, nie zwróciłam uwagi na to, kto za nami jedzie. A to, że przyspieszyliśmy... no cóż, Mike po prostu lubi adrenalinę. - wzruszam ramionami, jak gdyby nigdy nic.
- Dlaczego miałbym ci wierzyć?
- Bo jestem twoją dziewczyną? Myślałam, że mi ufasz.
- Bo ufam. Po prostu martwi mnie to, jak dużo czasu spędzasz z tym facetem i jak często nie ma cię w domu. - Kendall patrzy na mnie z troską w oczach.
- Nie przejmuj się, niedługo to się skończy. - zapewniam go.
- Jak to?
- Przeprowadzka powoli dobiega końca. Wystarczy już tylko, że pomogę urządzić mu mieszkanie w Nowym Jorku i...
- Czekaj, co? Zamierzasz wyjechać z Mikiem do Nowego Jorku?! - Kend podnosi głos, nie panując nad emocjami.
- Tylko na kilka dni.
- Kilka dni?! - zdenerwowanie blondyna sięga zenitu.
- Znaczy, postaram się załatwić to, jak najszybciej, ale nie wiem, czy uda mi się pomóc mu w jeden dzień.
- Zajebiście, w takim razie wyjeżdżaj, miłego pobytu w Nowym Jorku. - Kendall wstaje z ławki i wściekły idzie do domu. Biegnę za nim, chcąc jakoś go uspokoić i porozmawiać z nim na spokojnie. On jednak nie chce mnie słuchać. Zamyka się w pokoju, trzaskając drzwiami, a ja nie mam pojęcia, co zrobić.
Idę do swojej sypialni, gdzie siadam na łóżku, biorąc do ręki swój stary zeszyt. Otwieram go na pierwszej stronie, na której dostrzegam dziecięce pismo oraz kilka zdjęć z dzieciństwa, przyklejonych do kartki taśmą klejącą. Większość z nich przedstawia mnie, Kendalla, Monikę i Kevina. Na niektórych jednak są też Bridgit, Bartek, a nawet mały Kacper. Uśmiecham się lekko, przypominając sobie, jak zgraną paczką byliśmy. Pomimo różnicy wieku między nami, świetnie się dogadywaliśmy i jak tylko Bridgit przyjeżdżała na wakacje, spędzaliśmy najlepsze dni na świecie. Uwielbiałam przygody, jakie wspólnie przeżywaliśmy i relacje, jakie łączyły nas pomimo różnic charakterów, czy barier językowych, które nie zawsze umieliśmy przeskoczyć, zwłaszcza kiedy byłam bardzo mała i jeszcze nie umiałam posługiwać się angielskim w conajmniej dobrym stopniu.
Zaczynam przeglądać i uśmiecham się szerzej, widząc swoje pierwsze autorskie piosenki. Są one niestety na naprawdę niskim poziomie i teoretycznie powinnam być nimi zażenowana, ale po prostu nie umiem. Każdy miał przecież swoje początki, a ja do początków mojej przygody z muzyką mam wielki sentyment, więc kiedy patrzę na swoje stare utwory, na mojej twarzy automatycznie pojawia się uśmiech. Być może to dlatego, że przypominają mi czasy, kiedy wszystko było proste, a moim jedynym problemem było skończenie zabawy na dworze, kiedy na dworze robiło się ciemno.
Wzdycham cicho, kiedy z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi. Uśmiecham się smutno do wchodzącej Kamili, chowając zeszyt z powrotem do szuflady.
- Wszystko w porządku? Jak się trzymasz? - moja przyjaciółka siada obok, patrząc na mnie niepewnie.
- Źle. Nie chcę dłużej go okłamywać, ani kłócić się z nim. Chcę, żeby wszystko było już dobrze, żebyśmy byli szczęśliwi.
- Okay, a mogę coś w tej sprawie zrobić?
- Niby co? - patrzę podejrzliwie na Kami, bojąc się, co planuje.
- Chodź. - dziewczyna łapie mnie za nadgarstek i zmusza do wstania z łóżka, po czym wyprowadza mnie z pokoju. Kiedy jesteśmy już natomiast na korytarzu, z nieznanych mi powodowów, Kamila zaczyna walić pięścią w drzwi sypialni Kendalla. - Wyłaź Schmidt, mamy do pogadania!
- Co ty robisz? - odciągam moją przyjaciółkę na bok.
- Ćsii, mam plan.
- Czego chcesz? Nie jestem w nastroju. - Kend niechętnie wychodzi z pokoju, stając w jego progu.
- Słyszałam waszą kłótnię i, jako że ja też znam Mike'a, postanowiłam że to ja pojadę z nim do Nowego Jorku, a Domi zostanie tutaj.
- Co? - pytamy jednocześnie, patrząc na nią ze zdziwieniem.
- Oj, no weźcie. Potrzebujecie spędzić trochę czasu razem, a ja serio nie usiedzę już dłużej w tych czterech ścianach. Jeśli wyjadę na kilka dni z Mikiem, to wszyscy na tym zyskają, wierzcie mi. - mówi Kamila i popycha mnie lekko w stronę Kendalla.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Tak, spokojnie. No przecież go nie zabiję. Mogę go jedynie lekko okaleczyć.
- Kami... - patrzę na moją przyjaciółkę ostrzegająco.
- Żartuję. - dziewczyna śmieje się krótko. - Zaufaj mi, będzie dobrze.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. - mówi moja przyjaciółka, a ja uśmiecham się pod nosem, czując jak Kendall lekko mnie obejmuje.
- Uważaj na siebie, dobrze?
- Będę uważać pod warunkiem, że wy trochę się wyluzujecie i spędzicie czas tylko we dwoje, jasne?
- O to się nie martw. Już ja tego dopilnuję. - twierdzi Kendall. Coś czuję, że zapowiadają się fajne dni...
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Zanim przejdę do odpowiadania na komentarze, chciałam Was o czymś uprzedzić. Otóż, ostatnio dość dużo myślałam na temat przebiegu tej historii i postanowiłam, że podzielę ją na części. Pierwsza część skończy się już bardzo niedługo wraz z zakończeniem jednego z ważniejszych wątków opowiadania. Myślę, że dzięki takiemu podziałowi blog będzie bardziej uporządkowany. Jeszcze nie wiem, ile części będzie mieć ta historia, aczkolwiek w spisie treści (TUTAJ) będą one zatytułowane w taki sposób, abyście mogli odnaleźć najbardziej interesujący Wasz wątek i mogli bez trudu wracać do związanych z nim rozdziałów.
W tym momencie mam napisane już wszystkie rozdziały części pierwszej i jestem w trakcie tworzenia zwiastuna do finalnego rozdziału. Chciałabym przedstawić filmik już w poniedziałek, aczkolwiek mam małe problemy z tworzeniem go, więc jeśli się nie wyrobię, to zwiastun pojawi się w przyszły piątek wraz z rozdziałem. Na końcu dzisiejszej notki jednak zaprezentuję Wam już baner, który wykonała moja graficzka (Maddie17xxx na Wattpadzie). Możecie napisać, jak Wam się podoba i czy domyślacie się już, czego będzie dotyczył finałowy rozdział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, no cóż... wiadomo, że się przejmuje. W końcu jego cała reputacja może legnąć w gruzach przez jeden, sfałszowany materiał.
To akurat prawda.
A kiedy były jakieś hejty na Domi? Czyżbym sama pogubiła się w swoim opowiadaniu?
Jeśli chodzi o psychikę, pewnie o wiele bardziej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Parkuję auto pod domem i wysiadam z niego, po czym wchodzę do mieszkania, gdzie moi współlokatorzy właśnie zaczynają się budzić. Witam się z nimi krótkim machnięciem ręki, a następnie idę do ogrodu. Siadam na bujanej ławce, chowając twarz w dłonie. To, co się teraz dzieje naprawdę zaczyna mnie przerastać. Sam nie wiem, ile jeszcze wytrzymam w tej niepewności i niewiedzy. Poważnie boję się o związek mój i Dominiki. Wiem, że jesteśmy razem dopiero kilka dni, ale naprawdę kocham dziewczynę i nie chcę jej stracić. Martwię się, że jeśli Domi nie zacznie być ze mną szczera, to w końcu się rozstaniemy. Związek powinien opierać się przecież na szczerości i zaufaniu, prawda? Ale jak mam ufać Dominice, skoro widzę, że nie mówi mi prawdy? A może to ona nie ufa mi na tyle, żeby mi wszystko powiedzieć? Sam już nie wiem, co o tym myśleć...
- Ej, wszystko w porządku? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Kamili, stojącej w drzwiach, prowadzących do domu.
- Czemu cię to obchodzi?
- Czemu nie możesz po prostu odpowiedzieć? - dziewczyna podchodzi do mnie i kładzie obok mnie talerz z kilkoma kanapkami. - Masz, jedz.
- Dlaczego dajesz mi śniadanie? - patrzę na nią podejrzliwie, doszukując się podstępu.
- Domi prosiła, żebym dopilnowała, żebyś coś zjadł, no to dopilnowałam.
- A co ja, dziecko?
- Ona po prostu się o ciebie troszczy. Doceń to, dobra?
- Tak, wybacz.
- No i od razu lepiej. - Kamila siada obok mnie. - A teraz mów, co cię gryzie.
- Dominika kazała ci o to zapytać?
- Nie, po prostu bardzo mi się nudzi. Poza tym, lubię plotki i konflikty. - dziewczyna uśmiecha się cwanie. - No mów.
- Przyjaźnisz się z Domi już dość długo, prawda?
- Niemal trzy lata, a co?
- Znasz wszystkich jej znajomych?
- Raczej tak, ale pytasz o kogoś konkretnego?
- Wiesz może coś o tym facecie, który tu wczoraj przyjechał?
- Jaki facet niby tu wczoraj był?
- Taki łysawy, około pięćdziesiątki, może trochę starszy.
- To jest kumpel ojca Domi. Nie powiedziała ci?
- Niby mówiła, ale dziwię się po prostu, że spędzają razem aż tak dużo czasu. Poza tym, zastanawiam się też, czemu wymyka się z nim, kiedy wszyscy jeszcze śpią. Dzisiaj nawet za nimi pojechałem, ale...
- Chwila, co? Pojechałeś za nimi? - dziewczyna przerywa mi wpół zdania.
- Tak, ale kiedy tylko mnie zauważyli, przyspieszyli i tyle ich widziałem.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć Kendall... - wzdycha Kami. - Na pewno się nie martw. Ti tylko kumpel jej ojca, w dodatku starszy o ponad dwadzieścia lat.
- Wiem o tym, ale cały czas mam wrażenie, że Domi ukrywa przede mną coś cholernie ważnego. W sensie, znam ją od dziewiętnastu lat, naprawdę wiem, kiedy coś jest nie tak.
- A moim zdaniem masz jakąś teorię i interpretujesz wydarzenia tak, żeby wszystko ci się z nią łączyło. Odpuść trochę i zapytaj Dominice, bo inaczej na serio ją stracisz.
- Nie potrafię Kamila. Naprawdę czuję, że dzieje się coś złego.
- Zrobisz to, co uważasz, ale ja na twoim miejscu jeszcze bym to porządnie przemyślała.
- Jasne, dzięki. - uśmiecham się smutno, a Kami wraca do domu, znów zostawiając mnie samego z moimi myślami.
Wzdycham głęboko, coraz bardziej przejmując się tym wszystkim. Nieważne, co mówi Kamila, muszę porozmawiać z Dominiką. Ona musi mi to wyjaśnić, bo inaczej naprawdę zwariuję. Swoją drogą, jestem bardzo ciekawy, kiedy dziewczyna ma zamiar wrócić do domu.
Wyciągam z kieszeni telefon i dzwonię do Domi. Ku mojemu zdziwieniu, po kilku sygnałach dziewczyna odbiera połączenie. Pytam ją, kiedy wróci do domu, oznajmiając od razu, że chcę z nią porozmawiać. Normalnie pewnie bym jej nie ostrzegał, grając szczęśliwego i nieświadomego, ale dzisiaj zwyczajnie nie mam na to siły. Nie mam siły udawać, że wszystko jest w porządku. Chcę po prostu poznać prawdę. Podczas rozmowy telefonicznej staram się być cierpliwy, ale kiedy Dominika oznajmia mi, że wróci wieczorem i odwiezie ją tamten facet, rozłączam się bez słowa. Mam po prostu dosyć.
Przez jakiś czas wciąż siedzę w ogrodzie, układając sobie w głowie wszystko, co chcę powiedzieć dziewczynie. Nagle z domu słyszę dźwięk otwieranych drzwi wejściowych, a po chwili słuchania szybkich kroków do ogrodu wchodzi Domi.
*per. Dominiki*
Uśmiecham się lekko, podchodząc niepewnie do Kendalla. Widząc go całego i zdrowego, czuję wielką ulgę. Widzę jednak, że coś jest nie tak. Chłopak nie odwzajemnia mojego uśmiechu, jak to miał w zwyczaju. Patrzy na mnie z powagą, a w jego oczach dostrzegam smutek. Coś czuję, że rozmowa będzie naprawdę poważna.
- Miałaś być wieczorem. - rzuca chłopak, zanim zdążam cokolwiek powiedzieć.
- Wiem, ale zadzwoniłeś i trochę się wystraszyłam, więc jestem.
- Przywiózł cię tamten facet? - pyta blondyn, patrząc na swoje stopy.
- Tak, przywiózł mnie kolega mojego ojca, a co? - siadam obok Kenda, patrząc na niego z zaciekawieniem.
- Nic, zastanawiam się po prostu, kiedy w końcu przestaniesz kłamać. - Kendall podnosi głowę, przenosząc na mnie wzrok.
- Słucham? - pytam z niedowierzaniem, bojąc się jednocześnie, że chłopak coś wywęszył.
- Domi, przestań. Oboje dobrze wiemy, że ten facet nie jest żadnym kolegą twojego ojca. Powiesz mi wreszcie prawdę, czy dalej zamierzasz wciskać mi bajeczki?
- Nie wciskam ci żadnych bajeczek. Mike naprawdę jest...
- Mike? - Kendall przerywa mi wpół słowa. - Jesteś z nim po imieniu?
- No tak, ale...
- "Ale"? Jakie znowu "ale"? To tylko potwierdza fakt, że kłamiesz. Gdyby ten cały Mike naprawdę był kumplem twojego taty, nie mówiłabyś do niego po imieniu. - widzę, że Kend coraz bardziej się denerwuje.
- Nieprawda. On jest dla mojego taty, jak brat, jasne? A dla mnie jest jak...
- Jak wujek? Gdyby naprawdę tak było, właśnie tak byś go nazywała. Nie mówiłabyś do niego po imieniu, no błagam.
- Dasz mi skończyć chociaż jedno zdanie? Tak, Mike jest dla mnie jak wujek, ale nie jesteśmy spokrewnieni, więc umówiliśmy się, że będę mówić do niego po imieniu i tyle. - próbuję załagodzić sytuację, nie chcąc kolejnej kłótni.
- Okay, powiedzmy, że to kupuję. W takim razie dlaczego tak często z nim przebywasz? Dlaczego on tutaj przyjeżdża? Twój tata chce cię kontrolować, czy o co chodzi?
- Szczerze mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby chciał to robić. - mamroczę pod nosem, ale chłopak i tak to słyszy.
- Dlaczego? Przecież zawsze byłaś taka grzeczna i nigdy nie łamałaś żadnych zakazów. Nie rozumiem, czemu twój tata miałby cię nagle kontrolować.
- Po twoim wyjeździe z Polski dużo się wydarzyło i bardzo dużo się zmieniło.
- To znaczy? Co takiego się stało? - pyta z niepokojem blondyn.
- Nie chcę o tym rozmawiać, dobrze? Wspominanie tego, co było, naprawdę nie jest dla mnie łatwe i chyba jeszcze nie jestem gotowa, żeby wrócić do wszystkich szczegółów.
- Okay? - Kendall patrzy na mnie ze zdziwieniem. - A powiesz mi chociaż, czemu tak naprawdę spędzasz czas z tym całym Mikiem?
- Pomagam mu w przeprowadzce. To coś złego?
- Jak to w przeprowadzce?
- Normalnie. Mike znalazł nowe mieszkanie, ale nie ma nikogo, kto pomółby spakować mu wszystkich jego rzeczy, których ma naprawdę dość dużo, więc poprosił mnie o pomoc. - wściskam swojemu chłopakowi kit, próbując utrzymać agencję w tajemnicy, nawet pomimo jego podejrzeń.
- I właśnie dlatego przyspieszyliście, kiedy zobaczyliście dzisiaj, że za wami jadę?
- Nie zauważyłam cię. Naprawdę za nami jechałeś? - zgrywam głupią.
- Domi, patrzyłaś wprost na mnie. - wzdycha chłopak. - Przestań kłamać, błagam cię.
- Nie kłamię, naprawdę cię nie widziałam. Podziwiałam widoki, nie zwróciłam uwagi na to, kto za nami jedzie. A to, że przyspieszyliśmy... no cóż, Mike po prostu lubi adrenalinę. - wzruszam ramionami, jak gdyby nigdy nic.
- Dlaczego miałbym ci wierzyć?
- Bo jestem twoją dziewczyną? Myślałam, że mi ufasz.
- Bo ufam. Po prostu martwi mnie to, jak dużo czasu spędzasz z tym facetem i jak często nie ma cię w domu. - Kendall patrzy na mnie z troską w oczach.
- Nie przejmuj się, niedługo to się skończy. - zapewniam go.
- Jak to?
- Przeprowadzka powoli dobiega końca. Wystarczy już tylko, że pomogę urządzić mu mieszkanie w Nowym Jorku i...
- Czekaj, co? Zamierzasz wyjechać z Mikiem do Nowego Jorku?! - Kend podnosi głos, nie panując nad emocjami.
- Tylko na kilka dni.
- Kilka dni?! - zdenerwowanie blondyna sięga zenitu.
- Znaczy, postaram się załatwić to, jak najszybciej, ale nie wiem, czy uda mi się pomóc mu w jeden dzień.
- Zajebiście, w takim razie wyjeżdżaj, miłego pobytu w Nowym Jorku. - Kendall wstaje z ławki i wściekły idzie do domu. Biegnę za nim, chcąc jakoś go uspokoić i porozmawiać z nim na spokojnie. On jednak nie chce mnie słuchać. Zamyka się w pokoju, trzaskając drzwiami, a ja nie mam pojęcia, co zrobić.
Idę do swojej sypialni, gdzie siadam na łóżku, biorąc do ręki swój stary zeszyt. Otwieram go na pierwszej stronie, na której dostrzegam dziecięce pismo oraz kilka zdjęć z dzieciństwa, przyklejonych do kartki taśmą klejącą. Większość z nich przedstawia mnie, Kendalla, Monikę i Kevina. Na niektórych jednak są też Bridgit, Bartek, a nawet mały Kacper. Uśmiecham się lekko, przypominając sobie, jak zgraną paczką byliśmy. Pomimo różnicy wieku między nami, świetnie się dogadywaliśmy i jak tylko Bridgit przyjeżdżała na wakacje, spędzaliśmy najlepsze dni na świecie. Uwielbiałam przygody, jakie wspólnie przeżywaliśmy i relacje, jakie łączyły nas pomimo różnic charakterów, czy barier językowych, które nie zawsze umieliśmy przeskoczyć, zwłaszcza kiedy byłam bardzo mała i jeszcze nie umiałam posługiwać się angielskim w conajmniej dobrym stopniu.
Zaczynam przeglądać i uśmiecham się szerzej, widząc swoje pierwsze autorskie piosenki. Są one niestety na naprawdę niskim poziomie i teoretycznie powinnam być nimi zażenowana, ale po prostu nie umiem. Każdy miał przecież swoje początki, a ja do początków mojej przygody z muzyką mam wielki sentyment, więc kiedy patrzę na swoje stare utwory, na mojej twarzy automatycznie pojawia się uśmiech. Być może to dlatego, że przypominają mi czasy, kiedy wszystko było proste, a moim jedynym problemem było skończenie zabawy na dworze, kiedy na dworze robiło się ciemno.
Wzdycham cicho, kiedy z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi. Uśmiecham się smutno do wchodzącej Kamili, chowając zeszyt z powrotem do szuflady.
- Wszystko w porządku? Jak się trzymasz? - moja przyjaciółka siada obok, patrząc na mnie niepewnie.
- Źle. Nie chcę dłużej go okłamywać, ani kłócić się z nim. Chcę, żeby wszystko było już dobrze, żebyśmy byli szczęśliwi.
- Okay, a mogę coś w tej sprawie zrobić?
- Niby co? - patrzę podejrzliwie na Kami, bojąc się, co planuje.
- Chodź. - dziewczyna łapie mnie za nadgarstek i zmusza do wstania z łóżka, po czym wyprowadza mnie z pokoju. Kiedy jesteśmy już natomiast na korytarzu, z nieznanych mi powodowów, Kamila zaczyna walić pięścią w drzwi sypialni Kendalla. - Wyłaź Schmidt, mamy do pogadania!
- Co ty robisz? - odciągam moją przyjaciółkę na bok.
- Ćsii, mam plan.
- Czego chcesz? Nie jestem w nastroju. - Kend niechętnie wychodzi z pokoju, stając w jego progu.
- Słyszałam waszą kłótnię i, jako że ja też znam Mike'a, postanowiłam że to ja pojadę z nim do Nowego Jorku, a Domi zostanie tutaj.
- Co? - pytamy jednocześnie, patrząc na nią ze zdziwieniem.
- Oj, no weźcie. Potrzebujecie spędzić trochę czasu razem, a ja serio nie usiedzę już dłużej w tych czterech ścianach. Jeśli wyjadę na kilka dni z Mikiem, to wszyscy na tym zyskają, wierzcie mi. - mówi Kamila i popycha mnie lekko w stronę Kendalla.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Tak, spokojnie. No przecież go nie zabiję. Mogę go jedynie lekko okaleczyć.
- Kami... - patrzę na moją przyjaciółkę ostrzegająco.
- Żartuję. - dziewczyna śmieje się krótko. - Zaufaj mi, będzie dobrze.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. - mówi moja przyjaciółka, a ja uśmiecham się pod nosem, czując jak Kendall lekko mnie obejmuje.
- Uważaj na siebie, dobrze?
- Będę uważać pod warunkiem, że wy trochę się wyluzujecie i spędzicie czas tylko we dwoje, jasne?
- O to się nie martw. Już ja tego dopilnuję. - twierdzi Kendall. Coś czuję, że zapowiadają się fajne dni...
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Zanim przejdę do odpowiadania na komentarze, chciałam Was o czymś uprzedzić. Otóż, ostatnio dość dużo myślałam na temat przebiegu tej historii i postanowiłam, że podzielę ją na części. Pierwsza część skończy się już bardzo niedługo wraz z zakończeniem jednego z ważniejszych wątków opowiadania. Myślę, że dzięki takiemu podziałowi blog będzie bardziej uporządkowany. Jeszcze nie wiem, ile części będzie mieć ta historia, aczkolwiek w spisie treści (TUTAJ) będą one zatytułowane w taki sposób, abyście mogli odnaleźć najbardziej interesujący Wasz wątek i mogli bez trudu wracać do związanych z nim rozdziałów.
W tym momencie mam napisane już wszystkie rozdziały części pierwszej i jestem w trakcie tworzenia zwiastuna do finalnego rozdziału. Chciałabym przedstawić filmik już w poniedziałek, aczkolwiek mam małe problemy z tworzeniem go, więc jeśli się nie wyrobię, to zwiastun pojawi się w przyszły piątek wraz z rozdziałem. Na końcu dzisiejszej notki jednak zaprezentuję Wam już baner, który wykonała moja graficzka (Maddie17xxx na Wattpadzie). Możecie napisać, jak Wam się podoba i czy domyślacie się już, czego będzie dotyczył finałowy rozdział.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, no cóż... wiadomo, że się przejmuje. W końcu jego cała reputacja może legnąć w gruzach przez jeden, sfałszowany materiał.
To akurat prawda.
A kiedy były jakieś hejty na Domi? Czyżbym sama pogubiła się w swoim opowiadaniu?
Jeśli chodzi o psychikę, pewnie o wiele bardziej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
Dobra, od dzisiaj Kendall ma u mnie ksywkę "Ogon". Co jak co, ale ludzi śledzić nie potrafi.
OdpowiedzUsuńPrzyśpieszony kurs i oświadczenie odpowiedzialności? Nie podoba mi się to...
Nie martw się... To pewnie tylko jej Sugar Daddy XD Serio, nie zdziwiłabym się, gdyby tak sobie pomyślał.
Kilka dni? Gościu, dla mnie to kilka tygodni.
Tak, Kendall. Czasami zachowujesz się jak dziecko.
Błagam, powiedz, że Kamila uprzedzi Dominikę, żeby mogła sobie dopracować kłamstewko.
No ! I cudnie.
Eee... Nie do końca cudnie.
Coś nie bardzo ten kit. Żeby był chociaż trochę wiarygodny, Dominika musiałaby siedzieć tam co najmniej po kilka godzin. Wiem ile trwa jedno głupie pakowanie szafy, a co dopiero przeprowadzka. Nawet na raty.
Dobra, powiedzmy, że druga część jakoś się trzyma kupy. Żeby tylko Kendall nie przetrząsał jej komórki...
Rozdział super! czekam na nn! pozdrawiam!
I ja już się wolę nie domyślać. I tak się zawsze mylę.