Rozdział 46
*per. Kendalla* Odwracam się w stronę drzwi i zamieram. W wejściu do kawiarni stoi mężczyzna, ubrany cały na czarno. Na twarzy ma kominiarkę, a w ręce trzyma pistolet skierowany w stronę przerażonych klientów. - Wszyscy pod ścianę, już! - wrzeszczy nagle facet niskim, zachrypniętym głosem, przeładowując pistolet. Zrywamy się z krzeseł i czym prędzej stajemy pod ścianą, widząc jak mężczyzna przesuwa palec na spust broni. Po chwili do kawiarni wbiega jeszcze trzech identycznie ubranych typów. Każdy z nich jest uzbrojony. Bandyci powoli zaczynają podchodzić w naszą stronę, celując w nas pistoletami gotowymi do wystrzału. Kątem oka widzę, jak przerażone matki tulą swoje dzieci, próbując je chronić, a maluchy płaczą, patrząc niepewnie na uzbrojonych mężczyzn. Dopiero wtedy dociera do mnie, że bandyci nie przyszli tu po pieniądze, tylko po kogoś z nas. W pewnym momencie jeden z mężczyzn zaczyna celować wprost we mnie, powoli naciskając spust. Blednę i przysuwam się do ściany najbardziej,