Rozdział 44
*per. Moniki*
Po ponad dwunastu godzinach wraz z dziewczynami znajdujemy się wreszcie w Los Angeles. Po wyjściu z samolotu i odebraniu bagażu wychodzimy podekscytowane z lotniska. Od razu po wyjściu z budynku uderza w nas żar, lejący się z nieba. Kamila zdejmuje swoją czarną bluzę i przewiązuje ją w pasie, a ja i tak nie mam żadnego okrycia i jestem ubrana dość luźno, więc jest dobrze. Tylko Dominika zostaje w swojej koszuli z długimi rękawami.
- To... co teraz? Gdzie idziemy? - pyta Kami, przeczesując palcami swoje włosy. Jeśli mam być szczera, dziewczyna wygląda okropnie. Ma zmęczone i zaczerwienione oczy, splątane i nieułożone włosy oraz pogniecione ubranie. Będę musiała z nią potem porozmawiać, bo coś czuję, że poprzedniej nocy stało się coś złego.
- Z tego, co szef napisał mi w mailu, mamy czekać, aż ktoś po nas przyjdzie, ale nie napisał żadnych szczegółów, więc tak naprawdę nie wiemy nic... - wzdycha Dominika, raz jeszcze czytając maila w poszukiwaniu jakichś wskazówek.
- No to ciekawe jak mamy rozpoznać tego kogoś. - Kami krzyżuje ręce na piersiach, zaczynając się rozglądać.
- Może to ten ktoś ma rozpoznać nas? - sugeruję niepewnie, nie mając pojęcia, jak inaczej wytłumaczyć brak zawarcia szczegółów w mailu.
- Może i tak. - Domi chowa telefon do kieszeni swoich szortów, również zaczynając się rozglądać.
Przez kilka kolejnych minut stoimy cicho, wsłuchując się w odgłosy zatłoczonego miasta. Ludzie mijają nas, kompletnie nie zwracając uwagi na trzy młode dziewczyny z walizkami. No tak, tutaj takie widoki to pewnie chleb powszedni.
Nagle niedaleko nas zatrzymuje się czarne auto z przyciemnianymi szybami. Z samochodu wysiada wysoki, barczysty mężczyzna. Facet nie wygląda jednak wyjątkowo. Ma na sobie zwykłe jeansy i T-shirt, przez co niczym nie wyróżnia się z tłumu. Czuję jednak, że jest z nim coś nie tak. Ściskam mocniej rączkę walizki, kiedy mężczyzna idzie w naszą stronę, a kątem oka widzę, jak Dominika wyciąga ze swojej torby niewielki pistolet i wsadza go za pasek spodni, zakrywając broń koszulą, sięgającą jej do tyłka. Kamila natomiast zaciska ręce w pięści i napina wszystkie mięśnie, gotowa na ewentualny atak.
- Dominika Lipińska, Kamila Wójcik i Monika Lipińska? - pyta mężczyzna niskim głosem, stając naprzeciwko nas.
- Możliwe. A pan to...? - Domi próbuje wybadać faceta, zachowując przy tym czujność.
- John Brown, wydział śledczy. Zostałem poproszony o przewiezienie was do siedziby firmy. - twierdzi mężczyzna, pokazując swoją legitymację. Dane się zgadzają, ale na wszelki wypadek wciąż zachowujemy czujność.
Wsiadamy do czarnego auta, a pan Brown chowa nasze walizki do bagażnika, po czym wsiada za kierownicę i dołącza do ruchu. Jedziemy w ciszy, każdy zatopiony we własnych myślach. Nie wiem, o czym rozmyślają moje przyjaciółki, ale ja zastanawiam się, jak to możliwe, że szef zgodził się, abym towarzyszyła dziewczynom. Nie mam pojęcia, jakim cudem to załatwiły, ale jestem im za to ogromnie wdzięczna. Gdyby nie one, teraz pewnie rozkładałabym swoje rzeczy na stacji metra i szykowała się do występu, który i tak nic by mi nie dał. Nic, oprócz frustracji i uczucia bezsilności.
Wzdycham, widząc jak znów stajemy w korku. Tym razem jednak nasz kierowca nie zamierza czekać, aż samochody przed nim się ruszą. Cofa auto na tyle, na ile to możliwe, po czym kręci kierownicą w prawo, a następnie gwałtownie rusza, wjeżdżając w leśną dróżkę. Patrzę na dziewczyny i widzę, że są zaniepokojone tak samo, jak ja.
Mężczyzna jednak zdaje się doskonale wiedzieć, co robi. Przez kilka minut wiezie nas prze las, żeby wyjechać na niemal pustą drogę i swobodnie przewieźć nas do budynku. Parę chwil później Brown wjeżdża na podziemny parking i zatrzymuje samochód na jednym z przeznaczonych do tego miejsc. Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem jego sprytu i pewności, z jaką jechał przez las. Nic nam nie tłumaczył, ani nawet nie próbował niczego tłumaczyć, tak jakby wiedział, że o nic nie będziemy pytać. Dzięki temu zaoszczędziliśmy pewnie ładną godzinę stania w korkach, świetnie.
Wysiadamy z samochodu i odbieramy od mężczyzny nasze bagaże, a następnie kierujemy się do windy, skąd jedziemy na ostatnie piętro. Zgaduję, że to właśnie tam znajduje się gabinet szefa tej filii. Jestem tylko ciekawa, po co wezwał dziewczyny. Kogo będą musiały obserwować? Czy dla mnie też znajdzie się jakieś zadanie?
Kilka minut później zbliżają się odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale nie wiem, czy jestem na to gotowa. Brown puka dwa razy do czarnych drzwi, na których znajduje się tabliczka z imieniem i nazwiskiem mężczyzny oraz pełnioną przez niego funkcją, a następnie wchodzi do gabinetu i zostawia nas tam, sam na sam z szefem, zamykając za sobą drzwi.
- Witam dziewczęta, bardzo miło was tu gościć. Zastanawiacie się pewnie, po co was tu wezwałem. Usiądźcie proszę, zaraz wszystko wam wyjaśnię. - mężczyzna wskazuje na trzy krzesła, znajdujące się naprzeciwko biurka, za którym siedzi. Posłusznie zajmujemy miejsca i z niecierpliwością czekamy na wyjaśnienia.
- Więc... o co chodzi? - pyta Kamila, kiedy przez parę następnych minut nic się nie dzieje.
- Otóż, jak wiecie nasza firma zajmuje się ochroną osób znanych, publicznych, a często bardzo sławnych. Jakiś miesiąc temu zgłosił się do nas manager pewnego zespołu, który jest wam doskonale znany. Właśnie dlatego chciałem, abyście to właśnie wy zajęły się tą sprawą. Poza tym z pewnych źródeł wiem, że gdybyście dowiedziały się, że sprawą zajmuje się ktoś inny, zrobiłybyście wszystko, aby ją przejąć, a znając temperament jednej z was - mężczyzna znacząco patrzy na Kamilę - nie chciałem ryzykować stratami, zarówno finansowymi, jak i w ludziach.
- O jaki konkretnie zespół chodzi? Co się z nimi stało? - odzywam się cicho, powoli domyślając się, o co chodzi. Po minach moich przyjaciółek też widać, że coś przypuszczają.
- Jeszcze są cali i zdrowi, ale nie wiemy, jak długo to potrwa. Zespół nazywa się Big Time Rush i w tym momencie bardzo potrzebuje waszej pomocy. - oznajmia szef, a my gwałtownie bledniemy. - Przez niewyjaśnione porachunki pewnej osoby z bliskiego otoczenia zespołu, chłopcy są w wielkim niebezpieczeństwie. Na razie nikt nie zaatakował, ale może zdarzyć się to lada chwila, a wierzę, że wy nie pozwolicie skrzywdzić żadnego z członków zespołu.
- Będzie jakiś podział, czy razem mamy wszystkich pilnować? - pyta Domi trzęsącym się ze zdenerwowania głosem.
- Będzie podział. Monika będzie obserwować Jamesa, Kamila Logana, a ty Dominika... Ty będziesz pilnowała Kendalla. - wyjaśnia mężczyzna, przez co moja kuzynka jeszcze bardziej blednie, a w jej oczach pojawiają się łzy.
- A co z Carlosem? - wtrąca się Kamila.
- Carlos będzie obserwowany przez Bridgit Mendler, więc myślę, że się dogadacie. - no proszę, paczka znów będzie w komplecie. - Na razie John zawiezie was do hotelu, gdzie odpoczniecie po podróży. Jutro pomyślimy, co dalej.
Wstajemy z krzeseł i żegnamy się z mężczyzną, a następnie łapiemy nasze walizki i wychodzimy na korytarz, gdzie czeka już na nas Brown. W ciszy podążamy za nim do samochodu i w równie męczącej ciszy przebywamy drogę do hotelu. Widzę, że każda z nas chciałaby porozmawiać o tym, co właśnie usłyszałyśmy, ale żadna z was nie wie nawet, co powiedzieć. To zbyt duży szok, nawet dla nas.
Po wejściu do hotelu Brown odbiera z recepcji klucze do naszego mieszkania, po czym prowadzi nas do niego. Mieszkanko składa się z trzech sypialni, kuchni, łazienki i salonu. Skromnie, ale ładnie. Poza tym więcej do szczęścia nam nie potrzeba, tyle wystarczy.
Kiedy nasz kierowca wreszcie zostawia nas same, Dominika od razu idzie do pierwszego lepszego pokoju i zamyka się tam. Potem słychać już tylko cichy płacz.
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak zapowiadałam, u dziewczyn zaczyna się dużo dziać. Spodziewaliście się, że właśnie po to zostały przeniesione do Los Angeles? A może podejrzewaliście coś zupełnie innego?
A tak odchodząc od tematu bloga, czy u Was też jest tak piekielnie gorąco? Powiem Wam szczerze, że ja od kilku dni po prostu umieram z przegrzania, a wiatrak chodzi u mnie niemalże 24/7. Jeśli macie jakieś sposoby na zwalczenie upału, to chętnie je przygarnę, bo przez ten gorąc ledwo mogę już myśleć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, jaki liścik? Po co? Przecież mama Dominiki wiedziała o jej wyjeździe. Z tym zdenerwowaniem chodziło mi bardziej o zestresowanie niż o wkurzenie się.
Hmm... jeśli chodzi ci o jakąś chorobę, czy coś takiego, to nie, nic jej nie dolega.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
Po ponad dwunastu godzinach wraz z dziewczynami znajdujemy się wreszcie w Los Angeles. Po wyjściu z samolotu i odebraniu bagażu wychodzimy podekscytowane z lotniska. Od razu po wyjściu z budynku uderza w nas żar, lejący się z nieba. Kamila zdejmuje swoją czarną bluzę i przewiązuje ją w pasie, a ja i tak nie mam żadnego okrycia i jestem ubrana dość luźno, więc jest dobrze. Tylko Dominika zostaje w swojej koszuli z długimi rękawami.
- To... co teraz? Gdzie idziemy? - pyta Kami, przeczesując palcami swoje włosy. Jeśli mam być szczera, dziewczyna wygląda okropnie. Ma zmęczone i zaczerwienione oczy, splątane i nieułożone włosy oraz pogniecione ubranie. Będę musiała z nią potem porozmawiać, bo coś czuję, że poprzedniej nocy stało się coś złego.
- Z tego, co szef napisał mi w mailu, mamy czekać, aż ktoś po nas przyjdzie, ale nie napisał żadnych szczegółów, więc tak naprawdę nie wiemy nic... - wzdycha Dominika, raz jeszcze czytając maila w poszukiwaniu jakichś wskazówek.
- No to ciekawe jak mamy rozpoznać tego kogoś. - Kami krzyżuje ręce na piersiach, zaczynając się rozglądać.
- Może to ten ktoś ma rozpoznać nas? - sugeruję niepewnie, nie mając pojęcia, jak inaczej wytłumaczyć brak zawarcia szczegółów w mailu.
- Może i tak. - Domi chowa telefon do kieszeni swoich szortów, również zaczynając się rozglądać.
Przez kilka kolejnych minut stoimy cicho, wsłuchując się w odgłosy zatłoczonego miasta. Ludzie mijają nas, kompletnie nie zwracając uwagi na trzy młode dziewczyny z walizkami. No tak, tutaj takie widoki to pewnie chleb powszedni.
Nagle niedaleko nas zatrzymuje się czarne auto z przyciemnianymi szybami. Z samochodu wysiada wysoki, barczysty mężczyzna. Facet nie wygląda jednak wyjątkowo. Ma na sobie zwykłe jeansy i T-shirt, przez co niczym nie wyróżnia się z tłumu. Czuję jednak, że jest z nim coś nie tak. Ściskam mocniej rączkę walizki, kiedy mężczyzna idzie w naszą stronę, a kątem oka widzę, jak Dominika wyciąga ze swojej torby niewielki pistolet i wsadza go za pasek spodni, zakrywając broń koszulą, sięgającą jej do tyłka. Kamila natomiast zaciska ręce w pięści i napina wszystkie mięśnie, gotowa na ewentualny atak.
- Dominika Lipińska, Kamila Wójcik i Monika Lipińska? - pyta mężczyzna niskim głosem, stając naprzeciwko nas.
- Możliwe. A pan to...? - Domi próbuje wybadać faceta, zachowując przy tym czujność.
- John Brown, wydział śledczy. Zostałem poproszony o przewiezienie was do siedziby firmy. - twierdzi mężczyzna, pokazując swoją legitymację. Dane się zgadzają, ale na wszelki wypadek wciąż zachowujemy czujność.
Wsiadamy do czarnego auta, a pan Brown chowa nasze walizki do bagażnika, po czym wsiada za kierownicę i dołącza do ruchu. Jedziemy w ciszy, każdy zatopiony we własnych myślach. Nie wiem, o czym rozmyślają moje przyjaciółki, ale ja zastanawiam się, jak to możliwe, że szef zgodził się, abym towarzyszyła dziewczynom. Nie mam pojęcia, jakim cudem to załatwiły, ale jestem im za to ogromnie wdzięczna. Gdyby nie one, teraz pewnie rozkładałabym swoje rzeczy na stacji metra i szykowała się do występu, który i tak nic by mi nie dał. Nic, oprócz frustracji i uczucia bezsilności.
Wzdycham, widząc jak znów stajemy w korku. Tym razem jednak nasz kierowca nie zamierza czekać, aż samochody przed nim się ruszą. Cofa auto na tyle, na ile to możliwe, po czym kręci kierownicą w prawo, a następnie gwałtownie rusza, wjeżdżając w leśną dróżkę. Patrzę na dziewczyny i widzę, że są zaniepokojone tak samo, jak ja.
Mężczyzna jednak zdaje się doskonale wiedzieć, co robi. Przez kilka minut wiezie nas prze las, żeby wyjechać na niemal pustą drogę i swobodnie przewieźć nas do budynku. Parę chwil później Brown wjeżdża na podziemny parking i zatrzymuje samochód na jednym z przeznaczonych do tego miejsc. Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem jego sprytu i pewności, z jaką jechał przez las. Nic nam nie tłumaczył, ani nawet nie próbował niczego tłumaczyć, tak jakby wiedział, że o nic nie będziemy pytać. Dzięki temu zaoszczędziliśmy pewnie ładną godzinę stania w korkach, świetnie.
Wysiadamy z samochodu i odbieramy od mężczyzny nasze bagaże, a następnie kierujemy się do windy, skąd jedziemy na ostatnie piętro. Zgaduję, że to właśnie tam znajduje się gabinet szefa tej filii. Jestem tylko ciekawa, po co wezwał dziewczyny. Kogo będą musiały obserwować? Czy dla mnie też znajdzie się jakieś zadanie?
Kilka minut później zbliżają się odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale nie wiem, czy jestem na to gotowa. Brown puka dwa razy do czarnych drzwi, na których znajduje się tabliczka z imieniem i nazwiskiem mężczyzny oraz pełnioną przez niego funkcją, a następnie wchodzi do gabinetu i zostawia nas tam, sam na sam z szefem, zamykając za sobą drzwi.
- Witam dziewczęta, bardzo miło was tu gościć. Zastanawiacie się pewnie, po co was tu wezwałem. Usiądźcie proszę, zaraz wszystko wam wyjaśnię. - mężczyzna wskazuje na trzy krzesła, znajdujące się naprzeciwko biurka, za którym siedzi. Posłusznie zajmujemy miejsca i z niecierpliwością czekamy na wyjaśnienia.
- Więc... o co chodzi? - pyta Kamila, kiedy przez parę następnych minut nic się nie dzieje.
- Otóż, jak wiecie nasza firma zajmuje się ochroną osób znanych, publicznych, a często bardzo sławnych. Jakiś miesiąc temu zgłosił się do nas manager pewnego zespołu, który jest wam doskonale znany. Właśnie dlatego chciałem, abyście to właśnie wy zajęły się tą sprawą. Poza tym z pewnych źródeł wiem, że gdybyście dowiedziały się, że sprawą zajmuje się ktoś inny, zrobiłybyście wszystko, aby ją przejąć, a znając temperament jednej z was - mężczyzna znacząco patrzy na Kamilę - nie chciałem ryzykować stratami, zarówno finansowymi, jak i w ludziach.
- O jaki konkretnie zespół chodzi? Co się z nimi stało? - odzywam się cicho, powoli domyślając się, o co chodzi. Po minach moich przyjaciółek też widać, że coś przypuszczają.
- Jeszcze są cali i zdrowi, ale nie wiemy, jak długo to potrwa. Zespół nazywa się Big Time Rush i w tym momencie bardzo potrzebuje waszej pomocy. - oznajmia szef, a my gwałtownie bledniemy. - Przez niewyjaśnione porachunki pewnej osoby z bliskiego otoczenia zespołu, chłopcy są w wielkim niebezpieczeństwie. Na razie nikt nie zaatakował, ale może zdarzyć się to lada chwila, a wierzę, że wy nie pozwolicie skrzywdzić żadnego z członków zespołu.
- Będzie jakiś podział, czy razem mamy wszystkich pilnować? - pyta Domi trzęsącym się ze zdenerwowania głosem.
- Będzie podział. Monika będzie obserwować Jamesa, Kamila Logana, a ty Dominika... Ty będziesz pilnowała Kendalla. - wyjaśnia mężczyzna, przez co moja kuzynka jeszcze bardziej blednie, a w jej oczach pojawiają się łzy.
- A co z Carlosem? - wtrąca się Kamila.
- Carlos będzie obserwowany przez Bridgit Mendler, więc myślę, że się dogadacie. - no proszę, paczka znów będzie w komplecie. - Na razie John zawiezie was do hotelu, gdzie odpoczniecie po podróży. Jutro pomyślimy, co dalej.
Wstajemy z krzeseł i żegnamy się z mężczyzną, a następnie łapiemy nasze walizki i wychodzimy na korytarz, gdzie czeka już na nas Brown. W ciszy podążamy za nim do samochodu i w równie męczącej ciszy przebywamy drogę do hotelu. Widzę, że każda z nas chciałaby porozmawiać o tym, co właśnie usłyszałyśmy, ale żadna z was nie wie nawet, co powiedzieć. To zbyt duży szok, nawet dla nas.
Po wejściu do hotelu Brown odbiera z recepcji klucze do naszego mieszkania, po czym prowadzi nas do niego. Mieszkanko składa się z trzech sypialni, kuchni, łazienki i salonu. Skromnie, ale ładnie. Poza tym więcej do szczęścia nam nie potrzeba, tyle wystarczy.
Kiedy nasz kierowca wreszcie zostawia nas same, Dominika od razu idzie do pierwszego lepszego pokoju i zamyka się tam. Potem słychać już tylko cichy płacz.
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak zapowiadałam, u dziewczyn zaczyna się dużo dziać. Spodziewaliście się, że właśnie po to zostały przeniesione do Los Angeles? A może podejrzewaliście coś zupełnie innego?
A tak odchodząc od tematu bloga, czy u Was też jest tak piekielnie gorąco? Powiem Wam szczerze, że ja od kilku dni po prostu umieram z przegrzania, a wiatrak chodzi u mnie niemalże 24/7. Jeśli macie jakieś sposoby na zwalczenie upału, to chętnie je przygarnę, bo przez ten gorąc ledwo mogę już myśleć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, jaki liścik? Po co? Przecież mama Dominiki wiedziała o jej wyjeździe. Z tym zdenerwowaniem chodziło mi bardziej o zestresowanie niż o wkurzenie się.
Hmm... jeśli chodzi ci o jakąś chorobę, czy coś takiego, to nie, nic jej nie dolega.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
Konkretny ten szef nie jest…
OdpowiedzUsuńDobrze, że z kubeczkiem nie stały. Wtedy byłyby cyrki.
Tak, przy ludziach nich gościa zastrzeli. Serio, to też jest chleb powszedni dla mieszkańców Los Angeles. Na pewno nikt nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi.
Czy ta firma ma podobny profil do Firmore Graves z „iZombie”?
Okey… sądziłam, że siedziba tej firmy będzie w centrum miasta, w jakimś wielkim oszklonym biurowcu, a nie że pod ściółką.
A… czyli Bodyguards? Nie było tak od razu? Właśnie, przypomniałaś mi, że miałam obejrzeć jeden film.
Tego się spodziewałam.
Za dużo zbiegów okoliczności.
Rozdział super! Czekam na nn! Pozdrawiam!