Rozdział 46
*per. Kendalla*
Odwracam się w stronę drzwi i zamieram. W wejściu do kawiarni stoi mężczyzna, ubrany cały na czarno. Na twarzy ma kominiarkę, a w ręce trzyma pistolet skierowany w stronę przerażonych klientów.
- Wszyscy pod ścianę, już! - wrzeszczy nagle facet niskim, zachrypniętym głosem, przeładowując pistolet. Zrywamy się z krzeseł i czym prędzej stajemy pod ścianą, widząc jak mężczyzna przesuwa palec na spust broni. Po chwili do kawiarni wbiega jeszcze trzech identycznie ubranych typów. Każdy z nich jest uzbrojony.
Bandyci powoli zaczynają podchodzić w naszą stronę, celując w nas pistoletami gotowymi do wystrzału. Kątem oka widzę, jak przerażone matki tulą swoje dzieci, próbując je chronić, a maluchy płaczą, patrząc niepewnie na uzbrojonych mężczyzn. Dopiero wtedy dociera do mnie, że bandyci nie przyszli tu po pieniądze, tylko po kogoś z nas.
W pewnym momencie jeden z mężczyzn zaczyna celować wprost we mnie, powoli naciskając spust. Blednę i przysuwam się do ściany najbardziej, jak to możliwe, a pozostali bandyci otaczają mnie, odcinając mi drogę ucieczki. Patrzę na nich przerażony, a mój oddech staje się szybki i płytki. Mężczyzna stojący przede mną już ma nacisnąć spust, kiedy nagle...
*per. Dominiki*
Nie wierzę, no po prostu nie wierzę! Pierwszy dzień i już takie coś?! Szef jednak wiedział, kiedy nas tu przysłać, nie ma co...
Podchodzę do wejścia na dach, gdzie zostawiłam plecak z bronią. Podchodzę do torby i wyciągam z niej dwa niewielkie pistolety. Jeden z pistoletów ląduje za paskiem moich spodni, a drugi w mojej dłoni. Idę na drugi koniec dachu, po czym staję na krawędzi, celując pistoletem w dach o wiele niższego budynku.
Biorę głębszy oddech, poprawiam bandankę zawiązaną wokół twarzy, a następnie zeskakuję z wysokiego budynku i czym prędzej naciskam spust. Sekundę potem z pistoletu wystrzeliwuje lina z hakiem, który zahacza o dach niższego budynku, dzięki czemu podążam wprost na wejście do kawiarni.
Kilka sekund później przygotowuję się do ataku i puszczam pistolet, wlatując do wnętrza budynku. Wyciągam lewą nogę i uderzam wprost w plecy jednego z mężczyzn, przewracając go. Głowa mężczyzny zderza się z podłogą, a on traci przytomność. Jego pistolet natomiast ląduje pod nogami zszokowanego i przerażonego Kendalla. Robię salto wprzód i ląduje dokładnie na broni, kucając przez moment na podłodze. Podnoszę wzrok, natrafiając centralnie na Kenda. Nasze oczy spotykają się i przez chwilę mam wrażenie, że mnie rozpoznał.
Kilka sekund później wstaję jednak z kucek i wykonuję półobrót, wytrącając pistolet z dłoni drugiego bandyty. Chyba przy okazji skręciłam mu nadgarstek... No cóż, było trzymać się z daleka od Kendalla. Robię salto w tył i odbijam się na rękach, zmierzając w stronę wyjścia. Mężczyźni, którzy jeszcze są w stanie zaatakować, podejmują walkę.
Jeden podąża tuż za mną, kopiąc mnie i próbując podciąć, podczas gdy drugi łapie Kendalla i przystawia mu do głowy broń. Patrzę ze strachem na palec mężczyzny znajdujący się na spuście. Teraz nie mogę popełnić żadnego błędu.
Moją chwilową nieuwagę wykorzystuje jednak drugi z bandziorów. Nim się orientuję, on mocno mnie już trzyma, pokazując swojemu koledze, żeby skończył wreszcie z Kendem. Nie, nie mogę na to pozwolić!
Unoszę gwałtownie nogę i zginam ją, trafiając w czuły punkt mojego oprawcy. Mężczyzna zgina się wpół z bólu, a ja uderzam go z całej siły łokciem w brzuch, po czym łapię jego rękę i przerzucam obolałe ciało mężczyzny przez ramię. Facet traci przytomność, lądując centralnie na jednym ze stolików, przy okazji go niszcząc.
Wyciągam zza paska spodni pistolet, przeładowuję go i naciskam spust. Wystrzelony nabój trafia wprost w nogę mężczyzny, trzymającego Kendalla. Facet upada z wrzaskiem na podłogę, upuszczając broń, która po zderzeniu z podłogą rozpada się na kawałki.
Patrzę na ludzi, upewniając się, że nikomu nic się nie stało. Na całe szczęście wszyscy są cali i zdrowi, tylko przerażeni. Przejdzie im... znaczy chyba.
Przenoszę wzrok z powrotem na Kendalla, który w tym momencie opiera się blady o ścianę. Wygląda jakby zaraz miał zemdleć... Na szczęście chwilę potem dają się słyszeć syreny policji i pogotowia. Czym prędzej wychodzę z kawiarni i łapię za pistolet, zwisający z dachu. Patrzę po raz ostatni na Schmidta, a następnie naciskam spust, dzięki czemu lina zaczyna wracać do wnętrza pistoletu, wciągając mnie na dach.
_________________________________________________________________________________
Hej!
Bardzo Was przepraszam za takie opóźnienie, chociaż tego rozdziału dzisiaj miało nie być, więc lepiej późno niż wcale, prawda? I nie, nie miało być go nie dlatego, że nie miałam go napisanego czy, że mi się nie chciało, tylko niestety dopadło mnie choróbsko i od kilku dni chodzę ledwo żywa. W związku z tym, jeśli w notce będzie panował chaos, to bardzo przepraszam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, większość bohaterów ma skłonności do "odpływania", chociaż jeszcze nieujawnione.
Czy ja wiem, czy dziwna? No dobra, ja znam jej przeszłość, więc dla mnie nie jest dziwna, ale dla Ciebie w sumie może być.
Anonimowy, tak naprawdę tylko dzięki Twojemu komentarzowi pojawia się dzisiaj rozdział. Jak przeczytałam, że masz nadzieję, że jeszcze dzisiaj pojawi się rozdział, to wzięłam się w garść i oto jest, haha.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
Odwracam się w stronę drzwi i zamieram. W wejściu do kawiarni stoi mężczyzna, ubrany cały na czarno. Na twarzy ma kominiarkę, a w ręce trzyma pistolet skierowany w stronę przerażonych klientów.
- Wszyscy pod ścianę, już! - wrzeszczy nagle facet niskim, zachrypniętym głosem, przeładowując pistolet. Zrywamy się z krzeseł i czym prędzej stajemy pod ścianą, widząc jak mężczyzna przesuwa palec na spust broni. Po chwili do kawiarni wbiega jeszcze trzech identycznie ubranych typów. Każdy z nich jest uzbrojony.
Bandyci powoli zaczynają podchodzić w naszą stronę, celując w nas pistoletami gotowymi do wystrzału. Kątem oka widzę, jak przerażone matki tulą swoje dzieci, próbując je chronić, a maluchy płaczą, patrząc niepewnie na uzbrojonych mężczyzn. Dopiero wtedy dociera do mnie, że bandyci nie przyszli tu po pieniądze, tylko po kogoś z nas.
W pewnym momencie jeden z mężczyzn zaczyna celować wprost we mnie, powoli naciskając spust. Blednę i przysuwam się do ściany najbardziej, jak to możliwe, a pozostali bandyci otaczają mnie, odcinając mi drogę ucieczki. Patrzę na nich przerażony, a mój oddech staje się szybki i płytki. Mężczyzna stojący przede mną już ma nacisnąć spust, kiedy nagle...
*per. Dominiki*
Nie wierzę, no po prostu nie wierzę! Pierwszy dzień i już takie coś?! Szef jednak wiedział, kiedy nas tu przysłać, nie ma co...
Podchodzę do wejścia na dach, gdzie zostawiłam plecak z bronią. Podchodzę do torby i wyciągam z niej dwa niewielkie pistolety. Jeden z pistoletów ląduje za paskiem moich spodni, a drugi w mojej dłoni. Idę na drugi koniec dachu, po czym staję na krawędzi, celując pistoletem w dach o wiele niższego budynku.
Biorę głębszy oddech, poprawiam bandankę zawiązaną wokół twarzy, a następnie zeskakuję z wysokiego budynku i czym prędzej naciskam spust. Sekundę potem z pistoletu wystrzeliwuje lina z hakiem, który zahacza o dach niższego budynku, dzięki czemu podążam wprost na wejście do kawiarni.
Kilka sekund później przygotowuję się do ataku i puszczam pistolet, wlatując do wnętrza budynku. Wyciągam lewą nogę i uderzam wprost w plecy jednego z mężczyzn, przewracając go. Głowa mężczyzny zderza się z podłogą, a on traci przytomność. Jego pistolet natomiast ląduje pod nogami zszokowanego i przerażonego Kendalla. Robię salto wprzód i ląduje dokładnie na broni, kucając przez moment na podłodze. Podnoszę wzrok, natrafiając centralnie na Kenda. Nasze oczy spotykają się i przez chwilę mam wrażenie, że mnie rozpoznał.
Kilka sekund później wstaję jednak z kucek i wykonuję półobrót, wytrącając pistolet z dłoni drugiego bandyty. Chyba przy okazji skręciłam mu nadgarstek... No cóż, było trzymać się z daleka od Kendalla. Robię salto w tył i odbijam się na rękach, zmierzając w stronę wyjścia. Mężczyźni, którzy jeszcze są w stanie zaatakować, podejmują walkę.
Jeden podąża tuż za mną, kopiąc mnie i próbując podciąć, podczas gdy drugi łapie Kendalla i przystawia mu do głowy broń. Patrzę ze strachem na palec mężczyzny znajdujący się na spuście. Teraz nie mogę popełnić żadnego błędu.
Moją chwilową nieuwagę wykorzystuje jednak drugi z bandziorów. Nim się orientuję, on mocno mnie już trzyma, pokazując swojemu koledze, żeby skończył wreszcie z Kendem. Nie, nie mogę na to pozwolić!
Unoszę gwałtownie nogę i zginam ją, trafiając w czuły punkt mojego oprawcy. Mężczyzna zgina się wpół z bólu, a ja uderzam go z całej siły łokciem w brzuch, po czym łapię jego rękę i przerzucam obolałe ciało mężczyzny przez ramię. Facet traci przytomność, lądując centralnie na jednym ze stolików, przy okazji go niszcząc.
Wyciągam zza paska spodni pistolet, przeładowuję go i naciskam spust. Wystrzelony nabój trafia wprost w nogę mężczyzny, trzymającego Kendalla. Facet upada z wrzaskiem na podłogę, upuszczając broń, która po zderzeniu z podłogą rozpada się na kawałki.
Patrzę na ludzi, upewniając się, że nikomu nic się nie stało. Na całe szczęście wszyscy są cali i zdrowi, tylko przerażeni. Przejdzie im... znaczy chyba.
Przenoszę wzrok z powrotem na Kendalla, który w tym momencie opiera się blady o ścianę. Wygląda jakby zaraz miał zemdleć... Na szczęście chwilę potem dają się słyszeć syreny policji i pogotowia. Czym prędzej wychodzę z kawiarni i łapię za pistolet, zwisający z dachu. Patrzę po raz ostatni na Schmidta, a następnie naciskam spust, dzięki czemu lina zaczyna wracać do wnętrza pistoletu, wciągając mnie na dach.
_________________________________________________________________________________
Hej!
Bardzo Was przepraszam za takie opóźnienie, chociaż tego rozdziału dzisiaj miało nie być, więc lepiej późno niż wcale, prawda? I nie, nie miało być go nie dlatego, że nie miałam go napisanego czy, że mi się nie chciało, tylko niestety dopadło mnie choróbsko i od kilku dni chodzę ledwo żywa. W związku z tym, jeśli w notce będzie panował chaos, to bardzo przepraszam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, większość bohaterów ma skłonności do "odpływania", chociaż jeszcze nieujawnione.
Czy ja wiem, czy dziwna? No dobra, ja znam jej przeszłość, więc dla mnie nie jest dziwna, ale dla Ciebie w sumie może być.
Anonimowy, tak naprawdę tylko dzięki Twojemu komentarzowi pojawia się dzisiaj rozdział. Jak przeczytałam, że masz nadzieję, że jeszcze dzisiaj pojawi się rozdział, to wzięłam się w garść i oto jest, haha.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.
Czyli… ten typ chciał zabić Kendalla, ale Dominika mu to umożliwiła, tak?
OdpowiedzUsuńOkey, czyli Dominika nosi w plecaku dwie damskie spluwy, tak?
Tylko „przy okazji”?
Rozwalił stolik. Szkoda stolika. Ciekawe, czy go odkupi, bo jak ktoś urwał mój kabelek, to musiałam go sobie sama odpić w sklepie z chińskimi podróbkami. Nie kupuj tam słuchawek z mikrofonem. Wyświetla mi „Akcesorium niekompatybilne”, ale poza tym wszystko gra.
Coś jest nie tak. Czy to ma nie być cicha akcja? Coś za dużo ludzi.
A na koniec sama zwiała. Cudownie.
Rozdział super! Czekam na nn! Pozdrawiam!
Ale wiesz, że ten kom z anonima napisałam ja?