Rozdział 64

*per. Dominiki*
Otwieram powoli oczy, czując dziwną rześkość i wyspanie. Kendalla nie ma już obok mnie, a przez okno sypialni wpadają mocne promienie słoneczne, zupełnie nieprzypominające tych promieni, które widzę codziennie o 6. rano. Ze zdziwieniem sięgam po telefon, przeciągając się. Zaspana włączam smartfona, na którego ekranie z przerażeniem dostrzegam mnóstwo nieodebranych połączeń i wiadomości od Browna. Chwilę potem z jeszcze większą zgrozą dostrzegam, że jest już 12. w południe.
Zrywam się z łóżka i z prędkością światła wybiegam z sypialni Kendalla, pędząc do swojego pokoju. Wpadam tam i od razu gnam do łazienki, gdzie w mgnieniu oka wykonuję poranną toaletę i ubieram się. Wybiegam czym prędzej z toalety, łapiąc w rękę buty, stojące przy drzwiach mojego pokoju, a następnie wypadam z sypialni i gnam co sił w nogach do wyjścia.
- Hej Domi. Jak się spało? - słyszę nagle głos Kendalla za plecami.
- Dobrze, tylko trochę zbyt długo. - odwracam się w jego stronę, zakładając buty. - Właśnie, nie wiesz może, dlaczego mój budzik nie zadzwonił?
- Wyłączyłem go. Wczoraj zasnęłaś nad ranem, więc chciałem, żebyś się wyspała. A co? Coś nie tak?
- Nie, po prostu byłam umówiona, ale to nic. - kucam, zawiązując trampki.
- Przepraszam, nie wiedziałem.
- Nic się nie stało, daj spokój. Jakoś to załatwię. - uśmiecham się lekko, po czym wybiegam z domu, wybierając numer Browna. Na całe szczęście mężczyzna odbiera już po pierwszym sygnale. Przepraszam go za tak duże spóźnienie i proszę, aby przyjechał od razu na miejsce, w które mieliśmy pojechać razem. Ja obiecuję dotrzeć tam na pieszo, najszybciej jak to będzie możliwe.
Około pół godziny później docieram pod jednej ze szpitali, znajdujących się w Los Angeles. Brown już tam na mnie czeka, ale ja potrzebuję chwili odpoczynku. Dyszę ciężko, opierając ręce o kolana. Staram się uregulować swój przyspieszony oddech, ale nie jest to łatwe, zważywszy na to, że w pół godziny przebiegłam ponad połowę miasta.
Kilka minut potem prostuję się i wyciągam z kieszeni spodni bandankę, którą jak zawsze zawiązuję wokół twarzy. Wraz z Brownem wchodzę do szpitala, od razu kierując się do odpowiedniej sali. W międzyczasie pokazujemy tylko jednemu z lekarzy plakietki z agencji, żeby nie było żadnych, niepotrzebnych problemów.
Po kilku minutach wchodzę z impetem do szpitalnej sali, a Brown staje przed jej drzwiami, pilnując aby nikt mi nie przeszkodził. Podchodzę do łóżka, na którym leży mężczyzna z nogą zranioną po postrzale. Facet gwałtownie podnosi się do pozycji siedzącej, kiedy tylko mnie zauważa. Patrzy na mnie z nienawiścią w oczach, a jego zęby zaciskają się, tak samo jak jego pięści.
- Czego tu szukasz, pieprzona szma... - mężczyzna przerywa wpół słowa, widząc pistolet wycelowany wprost w jego głowę.
- Dobrze ci radzę, uważaj na słowa i grzecznie odpowiadaj na pytania. - przeładowuję broń, patrząc rannemu prosto w oczy.
- Bo co?!
- Bo skończysz siedem metrów pod ziemią z dziurą w głowie! - wrzeszczę, kładąc palec na spuście.
- Czego chcesz?!
- Informacji. Możemy porozmawiać na spokojnie, albo możesz odpowiadać z pistoletem przystawionym do skroni. Wybór należy do ciebie.
- Gówno ci powiem! - krzyczy mężczyzna, więc podchodzę jeszcze bliżej i ze stoickim spokojem przystawiam mu pistolet do głowy.
- Skoro tak chcesz rozmawiać, to przecież nie będę ci tego bronić. - patrzę na niego bez emocji. - A teraz gadaj dla kogo pracujesz, albo ściany tego szpitala będą ostatnim, co zobaczysz!
- Myślisz, że się ciebie boję?!
- Myślisz, że nie jestem w stanie nacisnąć na spust?
- Jesteś na to za słaba! Nie masz tak silnej psychiki, żeby kogokolwiek zabić! Możesz kogoś pobić, możesz postrzelić, ale nigdy celowo nie zamordujesz! A jeśli zrobisz to przypadkiem, strzelając nie w to miejsce, które by tylko zraniło, sama skończysz pod ziemią następnego dnia! Nie wytrzymasz myśli, że zabiłaś człowieka! Nie jesteś taka twarda!
- Jesteś pewien? Takie myślenie może cię zgubić, a wiesz dlaczego? Dlatego, że kompletnie nic o mnie nie wiesz i nie masz pojęcia, do czego jestem zdolna, kiedy stawką w grze jest ludzkie życie.
- Spoko, strzelaj. - na twarz mężczyzny wstępuje kpiący uśmieszek. - Nigdy nie zdradzę kogoś, kto przelał dla mnie krew i dał mi nowe życie.
- Jesteś głupszy niż myślałam. - śmieję się krótko, zabezpieczając pistolet, który ląduje za paskiem moich spodni.
- I co? Jednak nie strzeliłaś. Miałem rację.
- Nie, po prostu powiedziałeś mi więcej, niż chciałam wiedzieć. - wychodzę z sali, zostawiając mężczyznę w stanie kompletnej dezorientacji.
W ciszy wychodzę z Brownem ze szpitala, a następnie wsiadam do jego samochodu, gdzie wreszcie mogę odpocząć chociaż przez chwilę. Zdejmuję bandankę i opieram się o zagłówek siedzenia, zamykając oczy. Kiedy Mike siada za kierownicą, oddaję mu pistolet, który dał mi przed wejściem do szpitala i zapinam pasy.
Przez następną godzinę jedziemy z Brownem do agencji, co kilka minut zatrzymując się w korkach. W międzyczasie opowiadam zaciekawionemu mężczyźnie, co takiego się stało, że spóźniłam się na umówione spotkanie. Po raz pierwszy w życiu gdziekolwiek się spóźniłam i jest mi tak głupio, że niemal co drugie słowo wtrącam przeprosiny, choć wiem, że i tak nic już to nie zmieni. Na całe szczęście Mike okazuje się być bardziej wyrozumiały niż mogłabym to sobie wyobrazić i obiecuje nie powiedzieć szefowi o tej małej wpadce. W takim razie teraz muszę już tylko dostarczyć do agencji zdobyte w szpitalu informacje i zaplanować dalsze działania. Coś czuję, że zapowiada się długi dzień.

*per. Kendalla*
Dominiki nie ma w domu już od kilku dobrych godzin, a ja coraz bardziej zaczynam się martwić. Wiem, że jest dorosła i nie mogę jej kontrolować, ale chciałbym wiedzieć przynajmniej, z kim ma się spotkać i o której mniej więcej wróci. Gdybym wiedział takie podstawowe rzeczy, nie bałbym się o Domi tak bardzo, jak boję się o nią teraz. Mam tylko nadzieję, że moja przyjaciółka nie wróci dopiero nad ranem oraz, że będzie cała i zdrowa.
Zerkam w stronę drzwi, kiedy słyszę dźwięk ich otwierania. Chwilę później w progu salonu staje Dominika, wpatrzona w telefon. Dziewczyna siada obok mnie, a ja kątem oka zauważam jej konwersację z Piotrkiem. Wzdycham głęboko, ściągając na siebie zdezorientowany wzrok Domi.
- Wszystko w porządku, Kendall? - pyta moja przyjaciółka, odkładając na chwilę telefon.
- Tak, a co? Nie widać, że jest okay?
- Nie, nie widać. Co się dzieje? - Dominika patrzy na mnie ze zmartwieniem, nie zwracając uwagi na kolejne wiadomości od swojego kumpla.
- Nic się nie dzieje. Odpisz lepiej swojemu chłoptasiowi, bo jeszcze się obrazi.
- Słucham?
- Nieważne. - wzdycham, próbując opanować emocje.
- Właśnie, że ważne. Chcę wiedzieć, co się dzieje.
- Po co?
- Po to, że jak ostatnio tak dziwnie się zachowywałeś, to wyjechałeś bez słowa na drugi koniec świata. - mówi z wyrzutem dziewczyna.
- Przestań, dobrze? Wszystko jest w porządku.
- Nie kłam, proszę cię. Martwię się i chcę wiedzieć, co jest nie tak. Chcę ci pomóc. - Domi kładzie rękę na mojej dłoni. Patrzę na nie, ale po chwili zabieram jednak rękę, nie chcąc, żeby zrobiło się niezręcznie.
- Nie pomożesz mi, bo nie potrzebuję pomocy. Jest okay.
- No to o co ci chodziło z tym chłoptasiem?
- O nic.
- Kendall... - Dominika ze zniecierpliwieniem unosi wzrok.
- Po prostu nie podoba mi się, że cały czas z nim wypisujesz i tyle.
- Dlaczego?
- Bo tak.
- To nie jest odpowiedź.
- Przestań drążyć, dobrze?! Nie podoba mi się to i tyle! - podnoszę głos, tracąc wreszcie cierpliwość.
- Ale dlaczego?! O co ci chodzi?!
- O nic! - wstaję wściekły z kanapy, próbując się uspokoić.
- Przestań i powiedz mi w końcu, co się dzieje! - Domi staje naprzeciwko mnie. - Dlaczego nie chcesz, żebym pisała z Piotrkiem?! Dlaczego tak ci to przeszkadza?!
- Bo cię kocham, rozumiesz?! - wrzeszczę, tracąc nad sobą panowanie. Dopiero, kiedy dostrzegam zszokowaną minę Domi, dociera do mnie, co tak naprawdę powiedziałem.
- A-ale, kochasz mnie jak przyjaciółkę lub siostrę, tak?
- Nie do końca. Znaczy... ja... - widząc niedowierzanie w oczach Dominiki, próbuję jakoś wywinąć się z tego, co właśnie ode mnie usłyszała. - Albo wiesz co? Nieważne. Zapomnij o tym, co ci właśnie powiedziałem. Ty masz Piotrka, a ja nie chcę wpieprzać ci się w życie. Będzie lepiej, jeśli wszystko zostanie tak, jak jest teraz.
- Ty... mnie... co? - twarz dziewczyny coraz bardziej blednie.
- Nieważne Domi, naprawdę. Przepraszam, że to powiedziałem, po prostu o tym zapomnij. - uśmiecham się smutno, zmierzając w kierunku drzwi wyjściowych.
- Czekaj, gdzie idziesz?
- Przed siebie. - wzruszam ramionami i wychodzę z domu, jak gdyby nigdy nic. Zarzucam na głowę kaptur od bluzy, a następnie zaczynam iść przez miasto, wkładając ręce w kieszenie moich dżinsów. Jestem idiotą. Po co się w ogóle odzywałem? Mogłem uciąć tę rozmowę już na samym jej początku, ale nie, przecież ja nie umiem trzymać języka za zębami. Kretyn ze mnie. Teraz pomiędzy mną a Domi już nigdy nie będzie jak kiedyś. Nasze relacje staną się niezręcznie i kto wie, czy moje wyznanie nie doprowadzi nawet do wyprowadzki Dominiki. Tak cholernie boję się, że kiedy wrócę do domu, jej już tam nie będzie. Przeraża mnie myśl, że mogę ją stracić, w dodatku przez własną głupotę.

*per. Dominiki*
Patrzę zszokowana na drzwi, którymi chwilę temu wyszedł Kendall. Chciałabym porozmawiać z nim o tym, co przed chwilą między nami zaszło, ale nie jestem nawet w stanie się ruszyć. Nie wierzę w to, co mi powiedział. Nie wierzę w to, że mnie kocha. Przecież to niemożliwe. Zawsze byłam dla niego jak młodsza siostra, a teraz nagle wyznał mi miłość?! To niedorzeczne!
- Domi? Wszystko w porządku? - zza pleców słyszę nagle Kamilę.
- Ja... nie wiem. - odwracam się do niej, w końcu odrywając wzrok od drzwi. - On powiedział, że...
- Słyszałam. Czemu się nie cieszysz? Myślałam, że o tym właśnie marzyłaś. Odkąd się poznałyśmy, mówiłaś że się w nim bujasz.
- Tak, ale po prostu... nie spodziewałam się tego. Wiesz... przez ten cały czas byłam przekonana, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. W dzieciństwie byliśmy dla siebie jak... jak rodzeństwo, a on... On zawsze... On nigdy...
- Okay, jasne. Już łapię, spokojnie. Usiądź, dobra? - Kami łapie mnie za ramiona i siłą sadza na kanapie. - A teraz weź głęboki oddech i przemyśl to wszystko.
- Jak? Nawet, gdybym bardzo chciała, nie możemy być razem. Bardzo dobrze wiesz, co teraz się dzieje. Wiesz, że jestem jego ochroną. Nie mogę być jego dziewczyną, on nie może mnie kochać. - konsekwencje naszego ewentualnego związku zaczynają mnie przerażać, kiedy na myśl przychodzi mi praca.
- Przestań, bo nie mogę cię słuchać. Zapomnij na chwilę o tej głupiej agencji i pomyśl czasami o sobie. Jeśli się kochacie, to nie możesz tego zaprzepaścić. Nie możesz ignorować tego, co czujesz.
- Od kiedy tyle o tym wiesz?
- Dużo mi o tym mówiłaś, pamiętasz?
- Rzeczywiście, dziękuję. - uśmiecham się lekko.
- Nie ma sprawy. - Kami wstaje z kanapy, zmierzając do kuchni. - A, no i nie zdziw się, jak reszta zacznie pytać cię o to, co zaszło. Okazuje się, że Kendall jest całkiem głośny, kiedy się wkurza.
Kiedy Kamila znika w kuchni, zostaję całkiem sama. W mojej głowie bije się ze sobą milion myśli, których nie mogę opanować. Z jednej strony doskonale wiem, że kocham Kendalla i w głębi duszy skaczę z radości. Z drugiej jednak, mam całkowitą świadomość, że nie powinnam na to pozwolić. Nie powinnam pozwolić, żeby między mną i Kendallem kiedykolwiek zaszło coś więcej. Przecież nasz związek wszystko zmieni. Cały plan ochrony weźmie w łeb, kiedy nasze relacje zrobią się jeszcze bardziej osobiste niż są teraz. Wtedy o wiele ciężej będzie mi patrzeć na jego strach i udawać, że nie wiem, kim jest dziewczyna w bandance. Jeszcze ciężej będzie mi okłamywać go i jak gdyby nigdy nic rozmawiać z nim o napadach. Związek wszystko popsuje, a ja tego nie chcę. Chcę, żeby wszystko było, jak zaledwie kilka dni temu. Tak, kochałam go i każdy jego ruch przyprawiał mnie o mocniejsze bicie serca, ale przynajmniej wszystko było w porządku.
Wzdycham cicho, a następnie wstaję z kanapy i idę do mojego pokoju. Kładę się na łóżku, a po chwili biorę do rąk misia, który wciąż siedzi przy mojej poduszce. Przytulam do siebie pluszaka, kuląc się na łóżku. Naprawdę nie wiem, co mam teraz zrobić.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ

Dochodzi 1. nad ranem, a Kendalla nadal nie ma. Odkąd wyszedł z domu po naszej kłótni, nie daje znaku życia, a ja już od dobrych dwóch godzin siedzę w salonie, próbując się do niego dodzwonić. Tak strasznie się o niego martwię. Powinnam była iść za nim, ale byłam w zbyt dużym szoku i nawet, gdyby coś się stało, to nie byłabym w stanie jakkolwiek zareagować. Na całe szczęście mogę liczyć na Browna, który po dowiedzeniu się o naszej kłótni, postanowił pojeździć po Los Angeles i poszukać chłopaka. Co prawda nie zdradziłam mężczyźnie szczegółów naszej sprzeczki, ale wiem, że zna L.A. lepiej niż ja i o wiele szybciej odnajdzie Kenda.
Słysząc dzwonek do drzwi, zrywam się z kanapy i jak najszybciej biegnę otworzyć. Kątem oka widzę, jak z pokoi zaczynają wychodzić również nasi przyjaciele, którzy tak samo martwią się o Kendalla. Wszyscy wpatrują się z niepokojem w drzwi, kiedy je otwieram. Na całe szczęście na zewnątrz stoi Brown, trzymający za ramię Kendalla.
- To chyba twoje. - mężczyzna lekko popycha w moją stronę muzyka, któremu ledwo udaje się złapać równowagę.
- Nie jestem jej. - bełkocze Kend, a ja zdziwiona i jednocześnie przerażona stanem chłopaka, patrzę na Mike'a.
- Lepiej z nim już dzisiaj nie dyskutuj, jest kompletnie schlany. Nie zdziw się, jak jutro nie będzie nic pamiętał.
- Dziękuję, że go przywiozłeś. - wzdycham, patrząc na lekko chwiejącego się Kendalla.
- Nie ma sprawy. Poradzisz sobie z nim sama, czy pomóc w czymś jeszcze?
- Dam radę. - uśmiecham się smutno.
- No dobra. Gdyby coś się działo, to dzwoń. - Brown odwzajemnia uśmiech, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża, zostawiając Kenda przed domem. Łapię chłopaka za nadgarstek i ciągnę go lekko w moją stronę, chcąc żeby wszedł do domu. On jednak od razu wyrywa rękę z mojego uścisku i sam wchodzi do mieszkania, wymijając mnie.
Wzdycham zmartwiona, a następnie drepczę za Kendallem do kuchni, zastanawiając się, co zamierza zrobić. Podbiegam do niego szybko, kiedy widzę, że wyciąga z lodówki piwo. Odbieram mu butelkę i, nie zważając na jego protesty, chowam alkohol. Chłopak wychodzi obrażony z kuchni, mamrocząc coś pod nosem, a chwilę później daje się usłyszeć trzask drzwi jednego z pokoi. Zrezygnowana siadam na krześle przy wyspie kuchennej i zaczynam tępo wpatrywać się w ścianę.
Pierwszy raz widzę Kendalla w takim stanie i bardzo się o niego martwię. Nigdy nie pomyślałabym nawet, że jest zdolny, żeby tak się upić. Owszem, kiedy byliśmy razem w klubie, wypił kilka drinków, ale nie był aż tak wstawiony. Zastanawiam się tylko, ile musiał wypić, żeby wrócić w takim stanie, w jakim jest teraz. Chociaż w zasadzie, chyba nie chcę tego wiedzieć...
Nie wiem, ile mija czasu, kiedy wreszcie wstaję z krzesła i kieruję się do swojej sypialni. Przechodząc jednak obok pokoju Kendalla, zatrzymuję się na chwilę, słysząc dość niepokojące odgłosy. Wchodzę niepewnie do pomieszczenia, ale chłopaka w nim nie ma. Dopiero po kilku sekundach zauważam otwarte drzwi, prowadzące do łazienki Kenda. Podchodzę do nich zaniepokojona, dzięki czemu dostrzegam, jak blondyn klęczy nad sedesem, trzymając się za brzuch. Moje westchnięcie sprawia, że chłopak od razu zrywa się na równe nogi, mocno się chwiejąc. Na całe szczęście Kendallowi jednak udaje się złapać równowagę, ale jego wzrok jest zamglony i szczerze wątpię, że wie, co się wokół niego dzieje.
Obserwuję ruchy Kenda, który chwiejnym krokiem podchodzi do umywalki i przemywa usta, a następnie zaczyna iść w stronę pokoju. Widząc, że muzyk zaczyna tracić równowagę, pomagam mu dojść do łóżka, a on na szczęście nie protestuje. Pada w ubraniach na łóżko, narzucając na siebie kołdrę, po czym zamyka oczy. Patrzę na niego przez kilka sekund, a następnie idę  kierunku wyjścia z pokoju.
- Domi? - słyszę nagle bełkoczący głos Kendalla.
- Tak? - odwracam się w jego kierunku, trzymając już rękę na klamce.
- Mogłabyś zostać ze mną przynajmniej dopóki nie zasnę?
- Jeśli chcesz.
- Chcę.
- Dobrze. - siadam na łóżku chłopaka, ale on łapie mnie za rękę i ciągnie lekko w swoją stronę, żebym położyła się obok niego. Robię to niepewnie, a po chwili czuję, jak Kend równie niepewnie kładzie głowę na moim brzuchu, przytulając się do mnie.
- Przepraszam za...
- Przestań. - przerywam blondynowi wpół słowa. - Porozmawiamy o tym wszystkim jutro, dobrze? Na razie spróbuj zasnąć i wytrzeźwieć.
- Okay. - na twarz Kendalla wstępuję lekki uśmiech, kiedy zaczynam głaskać go po głowie. Wiem, że kiedyś ta czynność go uspokajała, więc mam nadzieję, że podziała też tym razem i może go uśpi.

NASTĘPNEGO DNIA

*per. Kendalla*
Otwieram powoli oczy, czując się naprawdę okropnie. Jest mi strasznie niedobrze i mam wrażenie, że moja głowa za chwilę wybuchnie. Już dawno nie czułem się tak źle. Ile ja wczoraj wypiłem?!
Kulę się na łóżku, zaciskając oczy, ale to ani trochę nie pomaga. Podnoszę się niechętnie do pozycji siedzącej, a następnie rozglądam się po pokoju, dzięki czemu ze zdziwieniem dostrzegam na mojej szafce nocnej szklankę wody z cytryną oraz stos kanapek, a także tabletki na ból głowy. Biorę lek, popijając go wodą i opróżniam od razu całą szklankę, czując w końcu ulgę.
Na moje nieszczęście okazuje się ona tylko chwilowa, więc wstaję niechętnie z wygodnego łózka, po czym idę do kuchni, gdzie o dziwo nikogo nie zastaję. W domu jest cicho i zupełnie pusto, jak nigdy. To wręcz niepokojące. Nalewam sobie wody do szklanki i wyciągam z kieszeni telefon, ale nie znajduję tam żadnej wiadomości od któregokolwiek z domowników. Domyślam się więc, że Halston i Alexa są w pracy, a chłopaki pewnie w studiu, ale kompletnie nie mam pomysłu na to, gdzie mogą być Polki. Przecież żadna z nich nigdzie nie pracuje, więc powinny być w domu, zwłaszcza że chyba jeszcze nie do końca znają miasto. Sam nie wiem, trochę to dziwne...
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk przychodzącego SMSa. Odblokowuję swój telefon, ale nie mam żadnych nieodczytanych wiadomości. Zdziwiony rozglądam się po kuchni, a na blacie stołu dostrzegam telefon Dominiki. Biorę go do ręki, dzięki czemu widzę na ekranie powiadomienie o SMSie od Piotrka. Wzdycham lekko zirytowany, po czym wychodzę z kuchni, zaczynając szukać mojej przyjaciółki. Skoro jej telefon był w kuchni, to zakładam, że dziewczyna jest gdzieś w domu. Po krótkich poszukiwaniach okazuje się jednak, że nie ma jej w pokoju, ani w salonie, a do głowy przychodzi mi już tylko jedno miejsce. Podchodzę do szklanych, przesuwnych drzwi, prowadzących do ogrodu i wreszcie ją znajduję.
Dominika siedzi po turecku na bujanej ławce, umieszczonej między dwoma drzewami. Dziewczyna patrzy w niebo, a promienie słoneczne padają wprost na nią, lekko muskając jej twarz. Ciemnobrązowe włosy mojej przyjaciółki delikatnie rozwiewane są przez wiatr, a ja chyba dopiero teraz dostrzegam, jaka Domi jest piękna.
Uśmiecham się lekko, patrząc na zamyśloną twarz mojej ukochanej. Chwilę później po cichu podchodzę do niej i siadam obok, zwracając na siebie jej uwagę. Dominika odwraca w moją stronę głowę, przenosząc na mnie wzrok. Jej wielkie, niebieskie oczy wpatrują się we mnie i wydaje się, że przeszywają mnie na wylot, a ja uświadamiam sobie, że wpadłem po uszy.
- Hej. - głos Domi sprowadza mnie na ziemię. - Jak się czujesz?
- Nie jest źle. - uśmiecham się lekko, a ona patrzy na mnie dziwnie. - No dobra, trochę boli mnie głowa i niewiele pamiętam z wczorajszego wieczoru, ale poza tym jest okay.
- Tak myślałam. Wziąłeś tabletkę?
- Wziąłem.
- A zjadłeś kanapki? - dziewczyna patrzy na mnie jakby ze zmartwieniem.
- Jeszcze nie, ale zaraz... - przerywam wpół słowa, kiedy docierają do mnie słowa Dominiki. - Chwila... to ty zostawiłaś mi ten cały zestaw?
- Tak. Wiesz, biorąc pod uwagę twój wczorajszy stan, doszłam do wniosku, że leki, woda i kanapki dobrze ci zrobią.
- Dziękuję. - wciąż się uśmiecham, próbując ukryć zakłopotanie. - No i przepraszam za wczoraj.
- Przestań, nic złego nie zrobiłeś.
- To dobrze, że pomimo schlania się nic nie odpieprzyłem, ale mi chodziło bardziej o to, co powiedziałem podczas naszej kłótni. - zawstydzony wbijam wzrok w ziemię, przypominając sobie reakcję Domi na moje wyznanie. - Wiesz, chyba nie powinienem był tego mówić. Traktujesz mnie jak przyjaciela i nie chcę tego zepsuć. Nie chcę, żeby przez moje słowa, nasza przyjaźń się zakończyła.
- Kendall, posłuchaj. Ja... przemyślałam sobie to wszystko i... - Dominika już ma powiedzieć mi, co o tym myśli, ale przerywa jej trzaśnięcie drzwi wejściowych oraz roześmiane głosy naszych przyjaciół, dochodzące z salonu. Naprawdę musieli wrócić akurat teraz?! Nie mogli wrócić dopiero za kilka minut?!
Kiedy z salonu słychać wołanie Kamili, Domi jedynie patrzy na mnie przepraszająco i biegnie do swojej przyjaciółki. Zrezygnowany również wstaję z ławki i powolnym krokiem zmierzam w kierunku mieszkania. Wchodzę do domu i od razu kieruję się do kuchni, gdzie odkładam telefon Dominiki z powrotem na stół. Przez całą tę rozmowę zapomniałem powiedzieć jej o wiadomości od Piotrka, ale jakoś nie mam wyrzutów sumienia. Jak chłopak trochę sobie poczeka, to nic mu się nie stanie.
Wychodząc z kuchni, wpadam na roześmianą Dominikę, która po zderzeniu ze mną, traci równowagę. W ostatniej chwili łapię dziewczynę w pasie, ratując ją przed upadkiem, a nasze twarze lądują zaledwie kilka centymetrów od siebie. Domi patrzy mi prosto w oczy, poważniejąc. Nasze twarz coraz bardziej się do siebie zbliżają, a ja moje serce zaczyna szaleć.
- Co ty do cholery tak długo robisz w tej kuchni? - słyszymy nagle Kamilę i od razu odskakujemy od siebie, ale dziewczyna stoi już w drzwiach, patrząc na nas z niedowierzaniem.
- Nie, nic. Ja... ja tylko... potknęłam się, a... a Kendall mnie złapał. - Dominika uśmiecha się sztucznie. - No... i tyle.
- Okay? To ja poczekam w salonie. - brunetka wychodzi z kuchni, a Domi bierze z lodówki sok i jak najszybciej się da, idzie w ślady swojej przyjaciółki.
Siadam zrezygnowany przy wyspie kuchennej, kiedy do pomieszczenia wchodzą moi kumple. Chłopaki od razu zaczynają wypytywać mnie o to, co dzieje się między mną i Dominiką. Odpowiadam półsłówkami na ich pytania, wyobraźnią będąc jednak cały czas przy sytuacji sprzed chwili. Zastanawiam się, co byłoby, gdyby Kamila nam nie przerwała. Pocałowalibyśmy się? W zasadzie Dominika nie protestowała, gdy się do niej przybliżałem. Czy to znaczy, że ona też coś do mnie czuje? A może po prostu coś sobie ubzdurałem? Nie mam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć...
Po przesłuchaniu, które przeprowadzili moi kumple, wychodzę z kuchni i wracam do swojego pokoju, chcąc raz jeszcze przemyśleć to wszystko i przygotować się psychicznie na rozmowę, którą prędzej czy później będę musiał przeprowadzić z Dominiką. Nie mam jednak pojęcia, jak mam się przygotować, skoro wciąż nie wiem, co o ostatnich wydarzeniach myśli Domi. Cały czas zastanawiam się, co chciała mi powiedzieć w ogrodzie. Dziewczyna zachowuje się wobec mnie tak neutralnie, jak tylko się da, przez co nie mam najmniejszej wskazówki, w którą stronę kierować swoje myślenie. Mam myśleć pozytywnie i liczyć na związek, czy jednak otrząsnąć się i nie robić sobie żadnych nadziei?
Po jakimś czasie słyszę niepewne pukanie do drzwi. Mówię standardowe "Proszę", a w progu pokoju pojawia się Dominika. Dziewczyna stoi tak przez chwilę, jakby nie do końca wiedząc, co zrobić.
- Jesteś zajęty? - pyta w końcu cicho, zerkając na mnie.
- Nie, a co? Coś się stało? - uśmiecham się do Domi, chcąc dodać jej otuchy. Chcę, żeby wiedziała, że cokolwiek się stanie, zawsze może do mnie przyjść.
- Chciałam porozmawiać. Wiesz, o wczorajszym dniu. - oznajmia dziewiętnastolatka, a uśmiech znika z mojej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
- Umm... jasne, okay. Więc... o czym dokładnie chcesz pogadać?
- Doskonale wiesz, o czym. - wzdycha Dominika, wchodząc do pokoju. - Dzisiaj w ogrodzie, nie dokończyliśmy rozmowy. Ja... chciałam powiedzieć ci wtedy, że przemyślałam to wszystko i...
- I? - patrzę niepewnie na dziewczynę, widząc że nie chyba nie do końca wie, co chce mi powiedzieć. - Domi, jeśli potrzebujesz więcej czasu, żeby jeszcze raz to przemyśleć, to poczekam. Poza tym, domyślam się, co chcesz mi powiedzieć.
- Nie masz pojęcia, co chcę powiedzieć. - dziewczyna podchodzi do mnie i siada obok. - Posłuchaj, ja... na początku byłam bardzo zaskoczona tym, co mi wyznałeś i w sumie nadal jestem w szoku, ale...
- Ale?
- To okropnie ciężkie. - wzdycha Domi, wstając z łóżka. - Ja... jeszcze przy nikim nie czułam tego, co czuję przy tobie, ale nie wiem czy to dobrze.
- A co przy mnie czujesz?
- Spokój, radość, szczęście i... - Dominika przerywa wpół słowa, jakby nagle straciła odwagę.
- I? - dopytuję zaciekawiony, czując jak wraca mi nadzieja.
- Nie, nieważne. Przepraszam, nie powinnam była zawracać ci głowy, tylko zrobiłam z siebie idiotkę, wybacz. - dziewczyna nagle wycofuje się ze swoich słów i szybkim krokiem wychodzi z pokoju.
- Domi, czekaj! - biegnę za nią najszybciej, jak mogę. Zbiegam po schodach i w ostatniej chwili dopadam do dziewiętnastolatki, która właśnie otwiera wyjściowe drzwi. Zatrzaskuję je, tym samym samym odcinając dziewczynie jedyną drogę ucieczki. - Dokończ to, co mówiłaś, proszę.
- Wypuść mnie.
- Nie. - stoję przed Dominiką, trzymając ręce na wysokości jej głowy. Ona jednak przestaje się odzywać. Zamiast tego kładzie ręce na mojej klatce piersiowej, próbując mnie odepchnąć, ale nie daje rady. - Przestań mnie popychać, nie odejdę.
- Dlaczego? - Domi patrzy na mnie przenikliwie, przez co nasze oczy spotykają się ze sobą, a moje serce znów zaczyna mocniej bić.
- Bo cię kocham. - mówię i, pod wpływem impulsu, pochylam się nad dziewczyną, składając na jej ustach pocałunek.

*per. Dominiki*
Kiedy usta moje i Kendalla stykają się, w moim brzuchu wybucha stado motyli. Nieumiejętnie odwzajemniam pocałunek, zamykając oczy. Czuję jak Kend delikatnie łapie mnie w talii i przyciąga jeszcze bliżej do siebie. Przesuwam swoje dłonie z jego torsu na jego ramiona, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
Nie wiem, ile czasu mija, kiedy wreszcie odrywamy się od siebie. Blondyn opiera swoje czoło o moje i patrzy mi głęboko w oczy, a pode mną uginają się kolana. Nie mogę uwierzyć  to, co właśnie się stało. Kendall mnie pocałował, kocha mnie. Z jednej strony jestem przeszczęśliwa, ale z drugiej wciąż jednak nie opuszczają mnie wątpliwości.
Przez dłuższą chwilę patrzymy na siebie w ciszy, uspokajając przyspieszone oddechy.
- Domi, ja... - zaczyna szeptem Kendall, odsuwając się trochę. - ...naprawdę cię kocham. A skoro mnie nie odepchnęłaś, ani nie dałaś mi w twarz, to może jest szansa, że ty też coś do mnie czujesz?
- Oczywiście, że czuję.
- T-to może... Może jest szansa, że zostaniesz moją dziewczyną?
- Tak. - mówię z uśmiechem, pod wpływem chwili zapominając o wszystkich moich poprzednich wątpliwościach.
- N-naprawdę? - w oczach Kendalla pojawia się szczęście, a na jego twarzy uśmiech. Kiwam głową, a Kend bierze mnie w ramiona i podnosi, obracając nas. Śmieję się radośnie i w jednym momencie zapominam o wszystkich moich zmartwieniach. Nie myślę już nawet o agencji, ani o czyhających zagrożeniach. Teraz liczymy się tylko my.
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Na samym początku chciałabym powiedzieć kilka słów o tym, co właśnie przeczytaliście, bo trochę nad tym siedziałam. No to tak, przede wszystkim ten rozdział jest jednym z ważniejszych rozdziałów, które kiedykolwiek pojawią się na tym blogu, głównie ze względu na to, że Kendall i Domi zostali parą, co jest tak jakby pewnym kamieniem milowym w życiu naszych bohaterów. W zasadzie zastanawiam się nad jedną rzeczą. Czy ktokolwiek z Was spodziewał się takiej akcji w tym rozdziale? Nie mam pojęcia, ale możecie napisać mi o tym w komentarzu.
Poza tym, w związku z tym rozdziałem, mogę pochwalić Wam się kolejnym rekordem. Rozdział, który właśnie przeczytaliście, ma bowiem aż 4268 słów! Wow, w życiu nie spodziewałam się, że będę w stanie rozpisać się tak w tylko jednym rozdziale. Chociaż, jeśli się uda, to chciałabym utrzymać podobną ilość słów w kolejnych rozdziałach.
No i to chyba na tyle. Przejdźmy teraz do odpowiedzenia na Wasze komentarze spod poprzedniego rozdziału.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, gdyby zaczęła kwitnąć, to mój cały misterny plan, który przygotowuję, poszedłby w diabły.
Brown raczej wie, że Dominice zależy na Kendallu, ale nie wie, jak bardzo. A Twoje wyobrażenia o Mike'u jest zadziwiająco trafne.
A jeśli nazwała go po nazwisku, bo po prostu czasem tak do niego mówi, to jest to coś złego?
Wątpię, ale nie zapominaj, że Kamila też nie lubi Piotrka. Ona i Kendall mogiby współpracować, żeby odsunąć go od Domi.
Ooo, dziękuję.
"Czy Kamila nie ma w sobie czegoś z psychopatki?". To jest bardzo dobre pytanie, bo w zasadzie nie wiem, jak to do końca określić. Powiem więc tak: Kami nie miałaby najmniejszego problemu z odebraniem komuś życia. Wnioski wyciągnij sama.
To prawda.
Miejmy nadzieję, że nikt nie zrobi im zdjęcia, bo jeśli dostałoby się do Internetu, to paparazzi nie daliby im już spokoju.

Marie, już się raczej nie odkocha.
W zasadzie byłoby to możliwe, chociaż nie jestem do końca pewna, czy Domi chciałabym rozmawiać z Piotrkiem o tak prywatnych sprawach.
Jak widzisz, ruszył tyłek.
Jeju, jakie urocze porównanie z tym rycerzem ^^
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Komentarze

  1. Czy każdy maraton filmowy kończy się spaniem do południa?
    Chwila, chwila... Czy to jest jakaś organizacja rządowa? Bo teraz już całkiem tego nie łapię.
    Okej, widzę podwórkowe słownictwo...
    Myślałam, że obryzga te ściany jego bezwartościowym mózgiem... Sorry, ostatnio obejrzałam sporo kryminałów.
    Dlaczego Dominika właśnie odwaliła przesłuchanie w stylu Czarnej Wdowy?
    Chłoptasiowi? Okey, to było bezczelne.
    Aaa... na taki wybuch wielkiej tykającej bomby zegarowej nie byłam przygotowana, ale zobaczymy... Jeszcze sporo do przeczytania mi zostało.
    On tak na serio? Ma zapomnieć? Jemu już się całkiem poprzestawiało we łbie od tej zazdrości.
    Spoko, nie wyprowadzi się. ma zobowiązanie zawodowe. Ale by były jaja, gdyby Brown to wszystko podsłuchiwał... Dobra, Kamila jest super przyjaciółką, ale radzę znaleźć słowo bliskoznaczne do wyrażenia "agencja", bo po angielsku brzmi podobnie.
    Kendalla przyprowadził... Brown? Oj, coś czuję, że Dominika będzie się gęsto tłumaczyć.
    Okej, czyli to nie jest, tak, że Kendall nie chce mieć z Domi nic do czynienia.
    Taa... mógłby się nieźle zdziwić.
    Ukochanej? Czyli nazewnictwo właśnie wskoczyło na wyższy poziom?
    Przynajmniej nazywa rzeczy po imieniu. Zuch chłopak!
    No weź! Tak się nie robi!
    Widzisz ten uśmiech na mojej twarzy? Widzisz?
    Rozdział super! Czekam na nn! Pozdrawiam!





    Jej!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu są jedynie wytworem mojej wyobraźni i nie miały miejsca w realnym świecie.
Wszelkie zbieżności imion i nazwisk są przypadkowe.
Niektóre informacje zostały zmienione na potrzeby opowiadania.
Enjoy! :D

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 72

Rozdział 53

Rozdział 55