Rozdział 68

*per. Kamili*
Krzątam się po pokoju, pakując rzeczy do plecaka. Brown ma przyjechać za około pół godziny, a ja dopiero przeglądam ubrania, zastanawiając się, co powinnam spakować. Przez kilka minut tępo wpatruję się w zawartość mojej szafy, nie mogąc się skupić. W końcu wyciągam pierwsze lepsze ciuchy i wrzucam je byle jak do plecaka, przykrywając nimi broń i laptop. Wrzucam tam jeszcze portfel z pieniędzmi oraz dokumenty, po czym siadam na łóżku, zamykając plecak.
Niestety nie jest mi dane długo posiedzieć, bo już po kilku minutach do mojego pokoju wchodzi Domi, informując mnie, że Mike właśnie podjechał. Mówię, że zaraz przyjdę, a moja przyjaciółka wychodzi. Wzdycham cicho, niechętnie wstając z łóżka i zarzucam na ramię plecak. Rozglądam się chwilę po pomieszczeniu, zastanawiając się, czy na pewno wszystko wzięłam, po czym kieruję się w stronę drzwi. Zatrzymuję się przy nich jednak na moment, zerkając niepewnie w stronę jednej z poduszek, leżących na łóżku. Zaczynam zastanawiać się, czy chcę wziąć ze sobą to, co pod nią schowałam. Słysząc z dołu wołanie Dominiki, wiem że muszę podjąć szybką decyzję.
Niewiele myśląc, podbiegam do łóżka i wyciągam spod poduszki małe zdjęcie. Chowam je do kieszeni spodni, a następnie szybkim krokiem wychodzę z pokoju i tak samo szybko schodzę na dół, gdzie czeka na mnie Domi. Uśmiecham się lekko, wyciągając do niej ręce, a po chwili czuję uścisk dziewczyny.
- Uważaj na siebie, dobrze? - prosi moja przyjaciółka, tuląc mnie.
- A ty się trochę wyluzuj. - śmieję się cicho. - Poradzę sobie. Zawsze sobie radzę.
- Wiem, ale i tak masz zadzwonić, jak będziesz na miejscu, jasne?
- Niech ci będzie. - przewracam oczami.
- Nie wywracaj tymi oczami.
- Skąd wiedziałaś, co zrobiłam?! - zdziwiona odsuwam się od Dominiki.
- Po prostu cię znam. - uśmiecha się dziewczyna. - A teraz leć, bo Brown czeka już dobre kilka minut.
- No tak. Im szybciej tam będziemy, tym szybciej skończy się to wszystko i może chociaż przez chwilę będzie spokój. - wzdycham, wychodząc z domu.
Wsiadam do samochodu Mike'a, machając jeszcze Dominice, stojącej w drzwiach posiadłości. Zrzucam z ramion plecak, kładąc go na podłodze auta, tuż przed moimi nogami i zapinam pasy, rzucając w kierunku Browna tylko krótkie "Cześć". Mężczyzna patrzy na mnie przelotnie i rusza, a ja opieram rękę o drzwi, podpierając nią głowę.
- Dlaczego postanowiłaś zastąpić Dominikę? - pyta nagle Brown, zerkając na mnie.
- A co ci do tego?
- Nic, po prostu zastanawiam się, dlaczego na tej akcji pracuję z tobą.
- Bo staram się ratować związek przyjaciółki.
- Co?
- Kendallowi nie podoba się, że spędzasz z Domi tyle czasu.
- I co ona na to?
- Powiedziała, że jesteś kumplem jej taty, i że pomaga ci w przeprowadzce.
- Czyli, jeśli nie zastąpiłabyś Dominiki na tym wyjeździe, to ona i Kendall rozstaliby się? - Brown patrzy na mnie z zaciekawieniem.
- Nie wiem, ale na pewno strasznie by się pożarli.
- No to po co do cholery się wtrącałaś? Oni nie powinni być razem, a to była pewnie jedyna szansa, żeby się rozstali.
- Co? O czym ty pieprzysz? - patrzę na niego ze zdziwieniem.
- O tym, że ich związek jest wbrew zasadom agencji...
- ...z której i tak Dominika za tydzień odejdzie? Masz rację, to straszne. - mówię z sarkazmem, przewracając oczami, a mężczyzna milknie.
Reszta drogi na samolot mija nam w kompletnej ciszy. Wysiadamy z auta dopiero na podziemnym parkingu agencji, a następnie bierzemy nasze bagaże i jedziemy windą na dach, gdzie czeka na nas prywatny samolot. Szef uznał, że dla dobra organizacji nie powinniśmy lecieć na misję publicznym transportem i w sumie nawet się z nim zgadzam. Na lotniskach zazwyczaj sprawdzają posiadanie broni, a ja bardzo nie lubię rozstawać się z moim scyzorykiem, który noszę przy sobie od dwunastego roku życia. Poza tym, w plecaku mam dwa pistolety i jeszcze jeden nóż, więc naprawdę nie uśmiechałoby mi się przejście przed odprawę.
Po wejściu do samolotu, rozsiadam się wygodnie na jednym ze skórzanych foteli, wyciągając z plecaka swój laptop. Uruchamiam go, a następnie otwieram plik, który przesłała mi Dominika, raz jeszcze czytając wszystkie informacje, które powinnam znać przed lądowaniem w Nowym Jorku. W nocy, choć nie spałam zbyt wiele, jakoś nie miałam ochoty zapoznawać się z tym wszystkim. Szczerze mówiąc, gdyby nie kłótnia Kendalla i Domi, w ogóle by mnie tu teraz nie było.
Wzdycham cicho, spoglądając kątem oka na Browna. Mężczyzna siedzi na jednym z pozostałych foteli, robiąc coś w komórce. Wygląda na znudzonego i obojętnego na to, że gdziekolwiek leci. Pewnie jest przyzwyczajony. Jest w końcu prawą ręką szefa. Zakładam, że już nieraz był wysyłany do jakiegoś innego miasta, albo może nawet kraju. Szkoda tylko, że jest tak małomówny, że najprawdopodobniej kolejne pięć godzin przesiedzimy w kompletnej ciszy, a ja zasnę jakoś w połowie podróży. Chociaż w sumie, może warto by było pójść spać już teraz?

5 GODZIN PÓŹNIEJ

Ze snu wyrywa mnie dość głośny trzask. Otwieram gwałtownie oczy, podskakując na fotelu. Rozglądam się ze zdezorientowaniem, a obok mnie dostrzegam Browna, trzymającego rękę na moim laptopie. Przecieram twarz dłońmi, odrobinę się rozbudzając, a następnie chowam przenośny komputer do plecaka, wstając z fotela. Zarzucam swój bagaż na ramię i wychodzę z samolotu, bez słowa wyprzedzając, wciąż milczącego, Mike'a. O co mu do cholery chodzi?
Chwilę później stoimy razem w windzie, zmierzając na podziemny parking nowojorskiej filii agencji, która szczerze mówiąc, niezbyt różni się od tej, która znajduje się w Los Angeles, przynajmniej budową. Wpatruję się w zamknięte drzwi windy, mając wrażenie, że o czymś zapomniałam. Za nic jednak nie mogę przypomnieć sobie, o co mogło chodzić. Dopiero wychodząc na parking, uświadamiam sobie, że miałam przecież zadzwonić do Domi, kiedy będę już na miejscu. Postanawiam zrobić to już jednak, gdy będę spokojnie siedziała w aucie, przygotowanym dla Browna przez agencję. Najpierw musimy go jednak znaleźć, na parkingu pełnym nieznanych samochodów.
Na całe szczęście kilka minut później okazuje się, że auto nie było tak daleko, jak myślałam. Wsiadam w środek transportu, wyciągając z kieszeni swojego smartfona i piszę krótką wiadomość do Dominiki. Wiem, że miałam do niej zadzwonić, ale jakoś nie chcę rozmawiać przy Brownie. Pomimo, że mężczyzna wie pewnie o wszystkim co działo się podczas każdego dnia naszego pobytu w L.A., po prostu mu nie ufam. Jest jakiś taki dziwny, obojętny na to, co się właśnie dzieje. Robi wszystko niemal automatycznie, bez emocji, jak robot. Wzdrygam się na myśl o takim prawdopodobieństwie i jak najszybciej staram się skupić na czymś zupełnie innym.
Szczerze mówiąc, zaczynam zastanawiać się, jak będzie wyglądała rozmowa w Domu Dziecka. Powtarzam sobie w głowie historyjkę, którą wymyśliła Dominika i mam nadzieję, że o niczym nie zapomnę. Nie mogę pomylić się w chociażby najmniejszym szczególe, bo cały plan pójdzie w łeb. Chyba, że dyrektorka sierocińca okaże się taką idiotką, że bez usłyszenia historii wyjawi zupełnie obcej osobie wszystkie informacje o byłym wychowanku. Szczerze mówiąc, byłoby to o wiele prostsze i przynajmniej nie miałabym zbyt dużo roboty.
- Jesteśmy. - z zamyślenia wyrywa mnie głos Browna, zatrzymującego samochód przed dużym, czerwonym budynkiem. - Iść z tobą?
- Nie, dam radę. - wyciągam z plecaka okulary z wbudowaną kamerką i wysiadam z auta, zakładając je, po czym włączam nagrywanie.
Wkładam ręce w kieszenie kurtki i powolnym krokiem zmierzam w stronę Domu Dziecka, rozglądając się. Przed budynkiem, w zabezpieczonym płotem ogrodzie, biega mnóstwo dzieci, a gdzieniegdzie siedzą też nastolatki. Niektóre spędzają czas w grupach, a niektóre zupełnie samotnie. Kątem oka zauważam też trójkę nastoletnich chłopaków, dyskretnie przekazujących sobie zapalonego papierosa.
Wchodzę do budynku, a z jednego z pomieszczeń wychodzi kilkoro zaciekawionych maluchów. Jedna dziewczynka jest zbliżona do wieku Laury i bardzo mi ją przypomina. Uśmiecham się lekko do małej i zmierzam w kierunku gabinetu dyrektorki sierocińca, który znajduje się na końcu długiego korytarza, wypełnionego drzwiami do pokoi dzieciaków.
Pukam dwa razy do białych drzwi z zawieszoną na nich tabliczką z imieniem i nazwiskiem szefowej placówki. Chwilę później wchodzę do elegancko wyglądającego gabinetu i witam się z, niemniej elegancką, kobietą wstającą zza biurka. Podajemy sobie ręce, a ja siadam naprzeciwko dyrektorki. Przez kilka pierwszych minut prowadzimy luźną rozmowę, podczas której kobieta wydaje się bardzo miła. W końcu jednak przychodzi czas na poważne sprawy.
- Dobrze, przejdźmy do rzeczy. - dyrektorka uśmiecha się sympatycznie. - Przez telefon mówiła pani, że ma jakąś bardzo ważną sprawę. O co chodzi?
- Szukam jakichkolwiek informacji o Jacku Taylorze. Wiem, że był wychowankiem tego domu dziecka.
- A mogłabym dowiedzieć się, po co pani informacje o tym mężczyźnie?
- Umm... Nie do końca wiem, jak to powiedzieć. To dla mnie dość trudny temat. - wzdycham, spuszczając wzrok. - Chodzi o to, że jestem siostrą bliźniaczką Jacka. Rodzice jednak nie mieli pieniędzy na utrzymanie dwójki dzieci, więc postanowili, że jedno niestety oddadzą i padło na chłopca. Dowiedziałam się o tym dopiero niedawno i naprawdę chciałabym przynajmniej porozmawiać z Jackiem, ale nie wiem nawet, gdzie go szukać. Nie wiem o nim kompletnie nic.
- Rozumiem i naprawdę bardzo chciałabym uwierzyć pani na słowo, ale niestety procedury mi na to nie pozwalają. Czy w takiej sytuacji mogłabym zobaczyć pani dokumenty?
- Oczywiście. - wyciągam z kieszeni kurtki fałszywy dowód osobisty, który wczoraj dała mi Domi. Kobieta uważnie ogląda dokument, oddając mi go po chwili.
- W porządku, w takim razie poproszę o dokument ze szpitala.
- Ze szpitala? - patrzę ze zdziwieniem na dyrektorkę.
- Tak, potrzebuję potwierdzenia pokrewieństwa, zanim wyjawię jakiekolwiek informacje, rozumie pani.
- Oh, ja... nie wiedziałam, że będzie mi to potrzebne. Nie mam takiego dokumentu.
- Bardzo mi przykro, ale w takiej sytuacji nie mogę powiedzieć niczego o Jacku. Jeśli wróci pani ze stosownym potwierdzeniem, udzielę wszystkich informacji.
- Rozumiem. - wzdycham. - W takim razie dziękuję i chyba do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - kobieta uśmiecha się i ponownie wymieniamy uścisk dłoni, a ja wychodzę z gabinetu. Idąc przez korytarz do wyjścia, zastanawiam się, co mam teraz zrobić. Muszę przecież zdobyć jakoś te informacje, a nie ma już czasu na podrabianie kolejnych dokumentów.
Wychodzę z Domu Dziecka, kierując się do samochodu, kiedy nagle coś przychodzi mi do głowy. Dyskretnie zaczynam rozglądać się za palącymi nastolatkami, których widziałam przed wizytą w sierocińcu. Stoją teraz pod ścianą budynku, gasząc kolejnego papierosa, więc podchodzę do nich szybkim krokiem, zanim znikną w sierocińcu.
- Ej, wy. Możemy chwilę pogadać? - opieram się ramieniem o ścianę.
- A czego chcesz? - pyta jeden, patrząc na mnie dziwnie.
- Informacji.
- O czym?
- O takim jednym gościu, co kiedyś tu mieszkał.
- No to idź do dyrki. Głupia jesteś czy jak? - chłopcy zaczynają się śmiać.
- Wy jesteście głupi, skoro nie chcecie kasy. - uśmiecham się cwanie i zaczynam odchodzi.
- Czekaj! - słyszę po chwili za plecami. - Ile?
- Mogę wam dać 100$.
- Nie będę ryzykował za tak gównianą kasę.
- Ryzykujesz, targując się ze mną, chłopczyku.
- Skoro jesteś taka cwana, to czemu sama nie wykradniesz tych informacji, co?
- Nie chcę znowu podpaść policji. - przywdziewam na twarz uśmiech mordercy, a w oczach chłopców dostrzegam lekki strach.
- Dajesz 150$ na głowę i stoi.
- Spoko, ale kasę dostaniecie po akcji. Tu macie nazwisko i godzinę na dostarczenie mi dokumentów. - daję nastolatkom niewielką karteczkę z zapisanymi danymi przestępcy, a następnie idę do auta.
Po usadowieniu się w samochodzie, wyjaśniam wszystko Brownowi, obserwując chłopców. Jeden z nich rozgląda się, a następnie, widząc że nikt zbytnio nie interesuje się tym, co się dzieje, kładzie się na trawie i łapie się za kostkę i zaczyna jęczeć z bólu. No proszę, sprytni są.
Wokół chłopaka zbiera się grupka wychowanków sierocińca, podczas gdy jedna z dziewczyn biegnie po opiekunkę. Chaos wywabia z budynku jednak również szefową placówki. Właśnie wtedy najodważniejszy z nastolatków wycofuje się z grupy i wbiega do Domu Dziecka.
Kilka minut później chłopiec wraca do ogrodu, a "ranny" wychowanek daje się zaprowadzić do budynku, czego wcześniej unikał jak ognia. Pełna podziwu dla młodych, wysiadam z samochodu i podchodzę do nich, a jeden z nastolatków wyciąga spod bluzy teczkę z wszystkimi danymi Jacka. Płacę chłopakom, biorąc od nich wszystkie informacje i biegnę do auta, obiecując sobie, że jeszcze kiedyś tu wrócę.
Kiedy tylko wsiadam do samochodu, Brown od razu rusza, nie dając mi nawet zapiąć pasów. Ja tymczasem zaczynam przeglądać teczkę Taylora, w której jest niemal wszystko, co potrzebne do zakończenia sprawy. Jest tam jego imię, nazwisko, wiek, nazwisko biologicznych rodziców oraz nazwisko rodziców adopcyjnych. Bingo!
Chowam teczkę do plecaka, wzdychając cicho, a następnie wyciągam z kieszeni spodni niewielkie zdjęcie, które zabrałam z domu. Na fotografii znajduje się młody, uśmiechnięty mężczyzna. Nieznajomy stoi na tle fontanny w Parku Wilsona w Poznaniu, patrząc wprost w obiektyw. Facet ma kruczoczarne włosy i ciemne oczy, a styl jego ubrania jest niesamowicie podobny do mojego. Skórzana kurtka, glany i poprzecierane spodnie, z których kieszeni wystaje niedbale włożony tam składany scyzoryk. To chore, że wiem, kim jest ten mężczyzna, jednocześnie nic o nim nie wiedząc. To wszystko jest ostro popieprzone...
Chowam zdjęcie do kieszeni, kiedy Brown zatrzymuje auto na światłach, zaledwie kilka przecznic od agencji.
- Na następnym zakręcie skręć w prawo. - instruuję go, otwierając w komórce wirtualną mapę.
- Po co? - pyta ze zdziwieniem Mike.
- Kendall myśli, że pomagam ci w ogarnięciu mieszkania tutaj. Nie mogę wrócić do Los Angeles tego samego dnia, bo nawet głupi by się domyślił, że to jedna, wielka ściema. - wzdycham. - Jak chcesz, to wracaj do agencji, tylko zawieź mnie najpierw do hotelu.
- Przez związek Dominiki i tego gwiazdora wszystko się opóźnia. - twierdzi mężczyzna z wyraźną irytacją.
- A tobie co tak nagle się spieszy do zakończenia śledztwa?
- Mam swoje sprawy, jasne? Nie zadawaj więcej pytań. - Brown obrzuca mnie morderczym spojrzeniem, a moja ręka odruchowo wędruje do kieszeni kurtki, gdzie znajduje się mój składany nożyk. Nie odzywając się więcej, obserwuję go kątem oka, a kiedy tylko samochód zatrzymuje się obok hotelu, wysiadam, zarzucając na ramię plecak.
Nie odwracając się, szybkim krokiem wchodzę do wielopiętrowego, nawet ładnego budynku, gdzie rezerwuję pokój na kolejne dwa dni. Pewnie nie spędzę tutaj, aż tyle czasu, ale na wszelki wypadek wolę mieć jakieś lokum.
Już kilka minut później wchodzę do wynajętego pokoju, żeby chwilę potem zamknąć drzwi na klucz i paść plackiem na miękkie, wygodne łóżko. Zdejmuję jedynie buty i kurtkę, które wraz z plecakiem rzucam gdzieś w kąt, a następnie zagrzebuję się w pościeli, ponownie wyciągając z kieszeni zdjęcie. Wpatruję się w nie przez moment, a następnie pozwalam sobie na coś, czego zawsze się wstydziłam. Teraz, kiedy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby mnie zobaczyć, uwalniam cisnące się do moich oczy łzy, a moim ciałem wstrząsa szloch. Szczerze mówiąc, nie płakałam już tak dawno, że jestem przerażona tym, co się ze mną dzieje, więc kulę się, próbując choć trochę się uspokoić. Szloch jednak cały czas nasila się.
Wpatruję się w fotografię, którą wciąż trzymam w ręku, a obraz rozmazuje się przez łzy. Odwracam zdjęcie na drugą stronę, gdzie zapisana jest rok, w którym było zrobione. 1992 - to właśnie wtedy mama poznała mojego ojca, którego zdjęcie trzymam właśnie w ręku. Trzymam zdjęcie człowieka, którego nigdy nie znałam, a z którym tak bardzo chciałabym teraz porozmawiać.
Jedna z łez skapuje z mojego policzka na datę, zapisaną flamastrem. Napis pod wpływem wilgoci rozmazuje się, a ja szybko chowam zdjęcie pod poduszkę, do której chwilę później mocno się przytulam. Zamykam oczy, pociągając lekko nosem, jednak nie jest dane mi zasnąć, bo Dominika akurat teraz postanawia do mnie zadzwonić. Nie chcąc odbierać, odrzucam połączenie i szybko piszę wiadomość. Pomimo, że nigdy tego nie chciałam, muszę okłamać Domi. Piszę więc, że jestem jeszcze na akcji i, że zadzwonię, jak tylko będę mogła. Wiem, że nie powinnam tego robić i czuję się okropnie, ale gdybym odebrała zapłakana, moja przyjaciółka od razu by spanikowała i kupiła bilet na samolot, żeby przy mnie być.
Odkładam telefon na szafkę nocną, po czym znów wtulam się w ciepłą pościel. Zamykam oczy, a następnie próbuję się uspokoić, jednocześnie starając się zasnąć. Ten dzień był okropny i chyba najlepiej będzie go już zakończyć.
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Na samym wstępie chciałabym przeprosić Was, że rozdział ten nie pojawił się w piątek, ale było to spowodowane moimi prywatnymi zawirowaniami. Następny rozdział pojawi się jednakże tak, jak zapowiadałam, czyli 31 maja. Przypominam również, że będzie to finałowy rozdział pierwszej części tego opowiadania, a zwiastun do niego znajdziecie w poprzednim poście.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, to akurat prawda.
To chyba dobrze, bo nic dobrego z tego raczej nie wyniknie.
A myślisz, że co innego mógł sobie pomyśleć? xD
Wiesz, ten kit nie do końca był nieudany, bo przecież Kendall nie ma pojęcia, gdzie była Dominika, kiedy on był w studiu. Równie dobrze Domi mogła wtedy też być z Brownem, prawda?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Komentarze

  1. Pakowanie się na wyjazd w wykonaniu Kamili to dopiero proces myślowy… Chociaż bardziej się spodziewałam, że schowa broń jakoś pod sukienka, jak wtedy Diana ten miecz. Dobra, wystaje pół metra, ale nikt nie zwraca uwagi.
    Nagle mnie skręca, żeby się dowiedzieć co jest pod tą poduszką. Dobra, teraz wiem że jest to zdjęcie, ale nie wiem co to zdjęcie przedstawia.
    Dobra, nie ogarniam tego człowieka, Dziwny jest. To, ze wie, to jedno, a to jak reaguje to zupełnie co innego.
    O rety… Chyba już wiem o co mu chodzi. Nie ładnie, panie Brown, nie ładnie…
    Kamila chodzi z nożem, odkąd skończyła ile? Dwanaście lat? Błagam, powiedz, że to jakieś przejęzyczenie. Chociaż z drugiej strony, nie byłby to jej pierwszy przerażająco nawyk.
    Skoro taka jest nie ufna, to czemu nie sprawdzi swojego telefonu, czy nie ma tam jakichś szpiegujących apek w ramach służby agencji?
    Kto to jest Laura? Bo nie za bardzo kojarzę. Nie wiem, może wcześniej coś o o niej wspominałaś, a ja po prostu tego nie pamiętam.
    Dobra, bajeczka jest niezła, ale coś mi się widzi, że zaraz wejdą w dyskusję o ochronie danych osobowych. Czarno to widzę.
    Wiedziałam… Dobra, jedziemy dalej. Teraz przekupuje smarkaczy. No, nieźle.
    Sobie? A niby po co miałaby tam wracać? Po ewentualnych rekrutów, czy jak?
    Czy na tym zdjęciu jest jej ojciec?
    Dlaczego nagle mam wrażenie, że została w Nowym Jorku nie dlatego, żeby kryć Dominikę przed Kendallem, ale żeby szukać swojego ojca> To by było nawet ciekawe, I sprytne wykorzystanie sytuacji, chociaż z drugiej strony trochę nie trzyma mi się to kupy…
    Rozdział super! Czekam na nn! I przypominam o rozdziale u mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. jejku znowu mnie tu nie było przez maturę, ale już po i poukładałam swoje życie, więc wracam ^^

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu są jedynie wytworem mojej wyobraźni i nie miały miejsca w realnym świecie.
Wszelkie zbieżności imion i nazwisk są przypadkowe.
Niektóre informacje zostały zmienione na potrzeby opowiadania.
Enjoy! :D

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 72

Rozdział 53

Rozdział 55