Rozdział 72

*per. ?*
Dwa dni - właśnie tyle minęło już od aresztowania moich opiekunów i mojego pościgu z policją. Szczerze mówiąc, teraz żałuję, że wtedy zacząłem uciekać. Zamiast tego mogłem po prostu podejść do tych gliniarzy i wyjaśnić im całą sytuację, ale spanikowałem. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji, a świadomość tego, że w ciągu zaledwie kilku minut straciłem dom i wszystkie oszczędności, dodatkowo potęgowała mój stres. I właśnie przez ten pieprzony stres musiałem przebrać się, zabrać z plecaka pieniądze i wyrzucić go do najbliższego kosza na śmieci, a potem zacząć się ukrywać, bo policja wysłała mój rysopis do wszystkich mediów wraz z wielkim napisem "POSZUKIWANY". Jeszcze chyba nigdy nie czułem się tak upodlony...
Przeszedłem w życiu już wiele, ale jeszcze nigdy nie musiałem ukrywać się przed społeczeństwem i naprawdę nie wiem, co teraz zrobić. Od dwóch pieprzonych dni poruszam się tylko i wyłącznie ciemnymi uliczkami, w dodatku z mocno naciągniętym na głowę kapturem od bluzy, i sypiam w opuszczonych zaułkach. O jedzeniu już nawet nie wspominam, bo wolałbym nie pamiętać o tym, że muszę wyjadać resztki ze śmietników. Nie mogę nawet wejść do jakiegokolwiek sklepu w obawie, że zostanę rozpoznany. Poza tym, nawet jeśli odważyłbym się wejść do któregoś ze sklepów, i tak wystraszyłbym wszystkim unoszącym się za mną smrodem oraz brudną, bladą ze zmęczenia twarzą. Nie wierzę, że tak skończyłem...
Zawsze myślałem, że moje życie świetnie się potoczy. Już odkąd byłem małym dzieckiem miałem ambitne plany i marzenia. Byłem na tyle ambitny, że cały czas robiłem coś, co przybliżało mnie do wymarzonego celu. W dzieciństwie cele te były bardzo małe, wiadomo. Zebranie pieniędzy na jakąś droższą zabawkę, szóstka ze sprawdzianu czy realizowanie pasji były za dzieciaka moimi jedynymi marzeniami, ale mimo to uważam, że nawet w ich spełnianiu działałem bardzo ambitnie, czasami nawet zbyt mocno. Nie było dnia, żebym sobie odpuścił. Nie było dnia, żebym nie był w ruchu. Zawsze coś robiłem. Po powrocie ze szkoły do domu jadłem na szybko obiad, dokładnie odrabiałem lekcje, a potem bez chwili wytchnienia pomagałem moim rodzicom, którzy na koniec tygodnia wynagradzali mnie niewielką sumą pieniędzy, która jednak w tamtych czasach była dla mnie ogromna. Pomimo tego, nie traktowałem jednak prac domowych jako formy zarobku. Uważałem to po prostu za mój obowiązek, zwłaszcza że rodzice mieli dwójkę dzieci, i to ja byłem tym starszym. Co prawda różnica pomiędzy mną, a moim młodszym bratem nie była duża, bo były to zaledwie trzy lata, ale czułem, że muszę być tym dojrzalszym. Młody przecież brał ze mnie przykład.
Pamiętam nawet, że kiedy miałem dziesięć lat, a mój brat siedem, był we mnie wpatrzony jak w obrazek. Chciał robić wszystko to, co ja. Chciał chodzić wszędzie tam, gdzie ja. Chciał zachowywać się tak, jak ja. Chciał być moją wierną kopią. Właśnie dlatego, kiedy w weekend szedłem z kumplami na boisko pograć w piłkę, za każdym razem musiałem brać go ze sobą. I to nawet nie dlatego, że rodzice tego chcieli. Wręcz przeciwnie, rodzice nalegali, żebym od czasu do czasu pograł z chłopakami bez młodego, ale ja tego nie chciałem. Miałem ze swoim bratem świetną więź i nie wyobrażałem sobie dobrze bawić się bez niego, nawet jeśli chodziło o zwykłe kopanie piłki. Poza tym, rodzice mi ufali, a kumple po jakimś czasie przyzwyczaili się, że do drużyny dołączył o trzy lata młodszy od nas skrzat. Nic nie stało więc na przeszkodzie, żebym zabierał go ze sobą.
Wakacje tamtego roku też były świetne. Razem z młodym i kilkoma innymi osobami z naszej ówczesnej "ekipy" do późna biegaliśmy po dworze, spaliśmy w namiotach, bawiliśmy się w naszych domkach na drzewach i uciekaliśmy przed rodzicami najdłużej, jak się dało, byle tylko nie iść spać. Tamte wakacje były naprawdę cudowne.
Potem niestety przyszedł rok szkolny, a wraz z nim feralna wycieczka, która zmieniła wszystko. Wtedy po raz pierwszy straciłem dom, rodzinę, przyjaciół i szczęście. Z wesołego śmieszka stałem się zamkniętym w sobie szczurkiem, nie potrafiącym odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Byłem kompletnie wycofany i przerażony. Przez kilka dobrych miesięcy noc w noc śniły mi się koszmary, z których budziłem się z krzykiem i płaczem. Nawet teraz, kiedy mam już dwadzieścia lat, te okropne sny czasami wciąż mnie nawiedzają. Najgorzej jest wtedy, kiedy zbliża się rocznica tej pieprzonej wycieczki. Potrafię noc w noc mieć ten sam sen, z którego nie potrafię się obudzić, a w samą rocznicę dopada mnie paraliż senny. I tak rok w rok przez dziesięć lat.
Naprawdę nie wiem, co będzie ze mną teraz. To już drugi raz, kiedy straciłem wszystko, do czego byłem przyzwyczajony. Wiem, że nic nie trwa wiecznie, ale nie sądziłem, że zakończy się to akurat w takim momencie i w taki sposób. A jakby tego było mało, kolejna tragedia w moim życiu zbiegła się w czasie z moim kolejnym wyjazdem. Raz w życiu pojechałem z kumplami za miasto, przez co w domu nie było mnie zaledwie tydzień. Nie mam pojęcia, jak do cholery w jeden tydzień wszystko mogło się zrujnować. Nie mam pojęcia, co moi domownicy zrobili, ale odpieprzyć w niecałe pięć dni coś, za co zostaje się aresztowanym, to naprawdę jest wyczyn. Najgorsze jest chyba jednak to, że wiem, że byli winni. Niezależnie od tego, co zostanie im zarzucone, oni na pewno są winni. Nie potrafię wykrzesać z siebie nawet odrobiny nadziei na to, że zostaną uniewinnieni, bo widziałem co działo się w domu. Co prawda niby próbowali mnie od tego odsuwać, ale nie jestem ślepy, a noży i pistoletów, leżących w gabinecie człowieka, który mnie wychowywał, nie dało się przeoczyć, nawet jeśli szybko zamykał nieumyślnie uchylone w pośpiechu drzwi i próbował wmówić mi, że nic tam nie ma. Ja jednak nie wnikałem w żadne jego sprawy, chociaż mógłbym to zrobić. Przecież też mieszkałem w tym domu i niekoniecznie życzyłem sobie sprowadzania tam typów spod ciemnej gwiazdy do cholery!
Mimo to cały ten czas siedziałem cicho, a teraz nie mogę sobie tego wybaczyć. Nie mogę wybaczyć sobie tego, że nic nie zrobiłem ze zbliżającą się katastrofą, pomimo że ją czułem i widziałem. Nie mogę wybaczyć sobie tego, że nie powiedziałem chociaż jednego słowa, które być może powstrzymałoby domowników przed czymkolwiek, co zrobili. A kto wie, może gdybym się odezwał, nie byłbym teraz bezdomnym i nie musiałbym walczyć o przetrwanie?
_______________________________________________________________________________________________________________________
Hej!
Tak, jak obiecałam, wracam z regularnością. Ten rozdział, jak zresztą możecie zauważyć, ponownie napisany jest z perspektywy nieznanej Wam jeszcze osoby, ale mam nadzieję, że mimo to Wam się podoba. A teraz czas na powrót do odpowiadania na komentarze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Marta, bardzo miło mi to słyszeć ^^
Kim jest Caitlin?
A i owszem, chce. Tylko nie myśl, że będzie łatwo i przyjemnie, bo nie będzie.
Kto wie, może im się przedłuży?
Naprawdę bardzo mi miło ^^
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Do następnego.

Komentarze

  1. Nadal jestem ciekawa co to za gość i jak wpłynie na naszych znajomych. Na razie mam wrażenie, że to się dzieje gdzieś indziej.
    Może to nie było tylko pięć dni... ale chyba naoglądałam się filmów...
    Notka super! Czekam na nn! Pozdrawiam!

    Dowiesz się kim ona jest ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu są jedynie wytworem mojej wyobraźni i nie miały miejsca w realnym świecie.
Wszelkie zbieżności imion i nazwisk są przypadkowe.
Niektóre informacje zostały zmienione na potrzeby opowiadania.
Enjoy! :D

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 53

Rozdział 55